Rozdział 23

1.5K 252 45
                                    


Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


DZIEŃ 15 APOKALIPSY

00:00

                    Podświetlany na czerwono zegarek na panelu samochodu wyświetlał godzinę równo zerową w nocy. Cisza muskała uszy obu mężczyzn, z każdą chwilą stając się coraz bardziej irytującą. Nie było nawet sensu włączać radia z nadzieją, że będą mogli poruszać głową w rytm starszego singla Ariany Grande czy któregoś z regionalnych artystów. Zamiast tego ich uszy jeszcze bardziej krwawiły od piskliwego, zacinanego komunikatu z prośbą o niewychodzenie z domu. Och, ile oni by dali, aby cholera nie wychodzić z cieplutkiego, milutkiego domku. Nawet za brudną szybą wojskowego auta nie było na czym zawiesić oka. Mrok nocy, co jakiś czas jakiś królobójca napataczający się na światła samochodu czy wisielec na bardziej mocarnym drzewie. Można powiedzieć, że widok, do którego zdążyli się już przyzwyczaić.

Gdyby nie posada książęca Scarletta, gdyby był zwykłym, szarym obywatelem w świetle apokalipsy, którego własny rząd by zlewał i wystawiał na śmierć, zapewne też pociągnąłby za sznur. Ale nie był na tyle wielkim egoistą, aby w takich czasach, jako niedoszły władca zostawić ludzi samych sobie. Dlatego teraz zmuszony był do skupienia swojego spojrzenia na spiętym profilu szczęki samego pułkownika, którego żylasta dłoń zaciskała się na skórzanej kierownicy.

Victor najpewniej wyczuł na sobie presję spojrzenia blondyna, ponieważ zaraz westchnął ciężko, odwracając na chwilę spojrzenie w boczną szybę.

— Wydaje się, jakby wszystko było po staremu, nie? — zagadał do długowłosego, który oparł swoją głowę na nadgarstku. Kocie, błękitne spojrzenie zaraz zatopiło się w ciemności za brudną szybą.

— Poza żyjącymi gównami wokoło. Przynajmniej nie musimy się na pasach zatrzymywać — prychnął, a Victor jedynie zaśmiał się cicho pod nosem.

Towarzystwo Scarletta dzieliło się na trzy warianty. Czasami książę był doprawdy zabawną osobą, której cięte riposty w akompaniamencie pokerowej mimiki twarzy stawały się jeszcze bardziej śmieszne, innym razem niesamowicie irytował każdym swoim ruchem, sprawiając, że Victor miał ochotę własnymi rękami udusić tego napuszonego nastolatka. Natomiast jeszcze innym razem wprawiał człowieka w dziwny niepokój. Jego ruchy, słowa, oczy były przesiewem chorego, nastoletniego psychopaty, który bardzo dobrze skrywał swoje zamiary.

Victora przerażała myśl przyszłych nawet nie godzin, a dni sam na sam. Zaczął już nawet wierzyć w głupią myśl księcia, że Charlotte i Theo przeżyli, byle tylko nie musiał być z tym tajemniczym siedemnastolatkiem zupełnie sam. To nie tak, że się go bał, dobrze wiedział, że dałby radę jednym ruchem połamać jego chude dłonie czy nawet obezwładnić zwykłym szarpnięciem za włosy.

Zwyczajnie czuł dziwne zimno rozlewające jego serce, kiedy Scarlett był tak blisko niego i nawet nie kłócili się zawzięcie przy tym.

Szatyn zastukał nudno palcami o kierownicę, wypychając prawy policzek językiem. Nie ukrywał, że cisza między nimi stawała się jeszcze bardziej dobijająca.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz