Rozdział 25

1.5K 239 131
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


DZIEŃ 15 APOKALIPSY

12:34

                  Ciało księcia zostało przytrzaśnięte do najbliższej obdrapanej z tynku ściany. Widział tylko, jak jego pistolet opadł gdzieś w okolice brudnego materaca, jednak nie było żadnych szans, aby mógł go w jakikolwiek sposób złapać. Szczególnie kiedy jego myśli krążyły wokół obrzydliwej, ogromnej, owłosionej dłoni, która objęła jego chude nadgarstki. Druga zasłaniała szczelnie jego usta, z których próbowały wyrwać się pojedyncze wrzaski, te niestety ginęły marnie w skórze o wiele wyższego i większego mężczyzny za nim. Scarlett poczuł, jak obca klatka piersiowa przyciska się do jego pleców, a zaraz ciche mlaskanie rozniosło się w okolicy prawego ucha.

Już po chwili mógł dostrzec twarz swojego napastnika, która jakoś szczególnie nie napawała go strachem. Był to jedynie niesamowicie obrzydliwy facet. Miał lekki, niezadbany zarost na twarzy, oczy płonęły alkoholem, a samą otoczkę zapachową wokół niego Scarlett mógł opisać połączeniem gówna i taniego piwa. Zwykły bezdomny, któremu jakoś udało się przeżyć ponad dwa tygodnie apokalipsy.

— Piękniutka jesteś, skąd się tu wzięłaś? — mruknął obrzydliwie mężczyzna, oblizując suche od alkoholu wargi. — Dawno nikt mnie nie odwiedzał. Pobawimy się razem, śliczna?

Książę starał się nie zatrzymywać swoich myśli na dekoncentrującym go dotyku czy parszywej twarzy napastnika. Ignorował nawet fakt, że mężczyzna najpewniej przekonany był, że Scarlett był kobietą. Nie obchodziło go to. Jego spojrzenie uciekało po całym niewielkim zapleczu, szukając jakiejkolwiek możliwej drogi ucieczki. Wątpił, że staruszek miał przy sobie broń, poza jego własnym pistoletem, który leżał sobie teraz spokojnie na zimnych, brudnych płytkach. Silny również się nie wydawał, na pewno nie dorównywał w sile i przebiegłości siedemnastolatkowi, samemu mając na karku około czterdzieści, może pięćdziesiąt lat.

Obrzydliwa dłoń zsunęła się z ust chłopaka, zaraz zahaczając o jego gardło, po klatkę piersiową i krocze, gdzie na dłużej się zatrzymała. Palce ścisnęły się w tamtym miejscu, a z ust chłopaka uciekło zdławione przekleństwo. Najwidoczniej w głowie napastnika dopiero zapaliła się myśl, że nie miał do czynienia do kobietą, a lekkie zdziwienie zasiadło na jego wargach.

— Toż z ciebie śliczny chłopiec. No proszę.

Blondyn miał wrażenie, jakby wraz z tymi pulchnymi, brudnymi paluchami na jego delikatnym ciele malowane były parszywe ślady, których nie będzie łatwo już zmyć. Zostawiał obrzydliwe bruzdy swojej działalności na jego skórze, jednak mimo że nie miał jak dotknąć jego myśli, tak w głowie ta chwila zostanie o wiele lepiej zapamiętana niż na ciele, które można było w każdej chwili umyć.

Mężczyzna wciąż kurczowo trzymał jego chude nadgarstki, zostawiając w tamtym miejscu pewnie bolesne siniaki. Scarlett czuł, jak suche wargi dotknęły jego karku, a następnie szyi, gdzie pozostawiono parszywy odcisk zębów. Jego oddech był przyśpieszony, warga wpadała w ucisk białych zębów, a kiedy ten nie odpowiadał widocznie na słowa oprawcy, siwowłosy przycisnął go swoim ciałem do ściany. Zęby zagryzły się boleśnie na ciele chłopaka, sprawiając, że po bladej skórze rozlała się szkarłatna kropla.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz