r e a l i t y

154 9 5
                                    

Satine wstrzymała oddech, patrząc na wyraźne dwie czerwone kreski. Test ciążowy zadrżał w jej dłoni, gdy uświadomiła sobie co to oznacza. Słyszała za drzwiami ciche chrapanie swojego męża. Wyobraziła sobie jak leży pod idealnie zaścieloną kołdrą, słońce przenika przez jasne firanki, sprawiając, że jego włosy błyszczą w świetle.

Uśmiechnęła się i przymknęła powieki, czując jak łzy powoli przedzierają się przez jej rzęsy i spływają po policzkach. Zacisnęła palce na teście, a drugą dłonią przeczesała szybko włosy. Całe jej ciało drżało, ogarnięte tak wieloma emocjami. Wstała powoli i podeszła do umywalki. Chwyciła się niej obiema rękami, byle nie zemdleć.

Przez kilka minut po prostu patrzyła na swoje odbicie, nie przestając płakać i nie przestając się uśmiechać.

– Jestem w ciąży – wyszeptała najciszej jak tylko potrafiła, zachowując tę informację wyłącznie dla siebie. – Jestem w ciąży – powtórzyła, jakby wciąż nie mogła w to uwierzyć.

Istniało około miliona sposobów na przekazanie tej wiadomości Obi-Wan'owi. Nie potrafiła jednak dłużej czekać, a każdy z rodzących się w jej głowie pomysłów potrzebował poświęcenia czasu na przygotowania. A ona nie chciała czekać, ani minuty dłużej.

Wyszła z łazienki, pojawiając się bezpośrednio w ich dużej, jasnej sypialni. Jak się spodziewała, Obi-Wan nadal spał, z uśmiechem na ustach, zapewne śniąc o czymś miłym. Miała nadzieję, że jej niespodzianka będzie dla niego równie miła.

Położyła się na łóżku naprzeciwko i przez kilka chwil po prostu patrzyła na jego twarz. Miał taką piękną twarz. Uwielbiała jego łagodne, niebieskie oczy, które sprawiały, że czuła się bezpieczna. Uwielbiała ciepłe usta, które dawały najlepsze pocałunki. Uwielbiała nawet jego zarost, który choć nieraz drapał jej skórę i zakrywał tę przystojną twarz, ale był częścią Obi-Wan'a.

– Obi?

– Hm?

– Jestem w ciąży.

Szepnęła tak cicho, nie była pewna czy usłyszał. Jego uśmiech pogłębił się, zanim otworzył oczy oczy, by na nią spojrzeć. Ten spokój w oczach, patrząc na jej spojrzenie, które wyrażało tak wiele emocji.

– Śniło mi się coś cudownego.

– Co takiego?

– W tym śnie byłaś ty, najdroższa. Powiedziałaś, że jesteś w ciąży.

Uśmiechnęła się lekko, wyciągając dłoń w jego stronę. Dotknęła jego policzka, delikatnie kreśląc niewielkie kółka kciukiem, tuż pod jego okiem. Przymknął powieki, jakby ukołysany muśnięciami jej palców.

– A gdyby to nie był sen?

Jej ciche pytanie przerwało ciszę, którą przez kilka sekund się cieszyli. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale natychmiast je zamknął, gdy położyła między nimi test, który zrobiła dzisiejszego ranka. A później kolejny, z wczoraj. Oraz dwa kolejne z poprzednich dni.

Podniósł się do siadu i wziął w dłonie plastikowe patyczki, różnych firm i kształtów. Przyglądał się każdemu z nich, czując jak do oczu napływają mu łzy.

Satine usiadła, uśmiechając się szeroko. Obi-Wan uniósł spojrzenie, spotykając się z jej zaszklonymi oczami. Przez kilka chwil badał jej reakcję – płynące po policzkach łzy, drżące dłonie i usta rozciągnięte w niepewnym uśmiechu.

– Satine – wyszeptał, wyciągając dłoń w jej stronę. W drugiej wciąż trzymał testy, jednak nie patrzył dłużej na nie, skupiając całą swoją uwagę na jej osobę.

Pochylił się, by ją pocałować.

Jego ciepłe usta delikatnie musnęły jej drżące wargi, sprawiając, że przenieśli się do całkiem innego świata. Wokół wszystko było jasne, ciepłe, bezpieczne, dalekie od wojen, które toczyły się na świecie... Wszystko było pełne miłości, która rozkwitała w nich każdego dnia, przy każdym spojrzeniu, przy każdym pocałunku, każdym muśnięciu palców na skórze drugiej osoby.

Przerwali dopiero, gdy zaczął szlochać. Satine nie wiedziała czego powinna była się spodziewać, albo co powinna była zrobić. Pozwoliła mu jednak wtulić się w jej ramię. Pozwoliła mu na łzy.

– Nie zasługuję na to, Satine.

– Oboje na to zasługujemy – wyszeptała, przeczesując dłonie jego gęste włosy. Ruchy jej palców były tak bardzo kojące, sprawiały, że drżenie jego ciała ustawało, gdy niemal każdej nocy pojawiały się koszmary.

– Jestem złym człowiekiem. Czasami mam wrażenie, że nie zasługuję na to, by żyć. Tak wielu ludzi straciłem, tak wielu rodzinom musiałem przekazać, że on lub ona nie wrócą już nigdy więcej do domu. Ja – zawsze wracałem.

Koszmary nękały go każdej nocy.

Krzyczał przez sen lub kurczowo trzymał się jej ciała, jakby musiał mieć pewność, że nie jest jedynie fikcją. Nie raz przyznawał, że w czasie służby wojskowej,  trzymał w ramionach swój plecak, by móc zachować choć pozorną normalność.

Tęsknił za nią, choć rozmawiali każdego dnia. Niektórzy nie mieli tyle szczęścia.

Nocami po prostu kładł się, przytulając coś do siebie. Czasem był to plecak, innym razem koc, który owijał wokół ramion, by poczuć jej zapach, który z każdym dniem zanikał coraz bardziej.

Normalność na wojnie. Coś takiego po prostu nie istniało.

– Obi, proszę – wyszeptała, chwytając jego dłoń. Jej palce były ciepłe, delikatne, tak bardzo idealne w jego odczuciu.

– Sati-

– Zasługujesz na szczęście. Marzyliśmy o dziecku. Marzyliśmy o szczęściu – dodała, unosząc nocną koszulę. Położyła jego dłoń na biodrze, a następnie przesunęła nią w kierunku brzucha. Nadal był idealnie płaski, a jednak miał wrażenie, jakby wyczuł rosnące w niej nowe życie. Przymknął powieki, opierając swoje czoło na jej czole.

– Cieszmy się naszym szczęściem – uśmiechnęła się, powstrzymując kolejne łzy.

– Naszym maleństwem – szepnął, nie mogąc uwierzyć, że może wypowiedzieć te słowa.

Rzeczywistość.

Głęboko skrywane marzenie stało się rzeczywistością. Nic więcej nie miało w tamtej chwili znaczenia – tylko ich bezwzględna miłość, dzięki której poczęli swój mały cud.

part 3/6

of

Valentine's definition of love

I'll show you the stars || star warsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz