Rozdział 17

172 22 8
                                    

Luke siedział przy stoliku otoczony nieznajomymi ludźmi. Mimo, że ci należeli do jego domu, to i tak nie wielu nawet kojarzył z twarzy. Wolał siedzieć sam....nie mieszać się i nie wyróżniać.

Śniadanie, które stało przed nim smakowało jak zawsze, więc nie miał się nad czym głowić. Był zmęczony tą rutyną, bo nic nie mógł zrobić....nie miał się czego uczyć...jedyną rozrywką było....siedzenie u Dumbledore'a, o dziwo, co ani trochę nie poprawiało mu humoru. 

Nawet te głupie gangi nie dawały mu wielkiej rozrywki. Wytrwał w gnębieniu ich ledwie miesiąc, jednak...nie było to zabawne. Ci ludzie zapominali o nim już po paru minutach od jego odejścia...więc...nie miało to sensu.

Mimowolnie spojrzał na stolik Slytherin'a i ku zaskoczeniu dostrzegł, że Malfoy...jest w środku jakieś awantury...o dziwo, cała sala patrzyła właśnie w tą stronę, a on najwyraźniej ominął kilka fragmentów rozmowy. Draco oraz, jak można było się domyślić, Adams mieli wyraźnie nieprzyjemną rozmowę z kilkoma osobami z gangu węży. Evans przyglądał się temu i stracił po chwili zainteresowanie spoglądając z powrotem na zupę, dopóki ciało czarnowłosego nie przeleciało mu tuż obok ucha, a zaraz za nim arystokracki pajac uderzył go w twarz. Nie wiedział czemu tak bardzo przyciągał on tą zgraję, ale zaraz w sali zrobiło się jeszcze głośniej niż zazwyczaj i agresor został obezwładniony przez....nie został obezwładniony, jak zawsze Lockhart spieprzył sprawę, a starszemu dzieciakowi wyrosły królicze uszy i zęby. 

Evans przytwierdzony do ziemi, przez Malfoy'a zastanawiał się co tak na prawdę ma w twarzy, że przyciąga tych imbecylów do siebie, jednak odpowiedź musiała poczekać, bo pozostała dwójka idiotów, Granger oraz Weasley pojawili się tuż przy nich. Pomogli wstać przyjaciołom, a gdy ich ręka powędrowała w stronę zielonookiego ten wstał ignorując ich i po prostu się oddalił. Czuł się...przemęczony, a tym bardziej, że czuł iż zbliża się kolejny atak run....chyba jego ojciec jest zdenerwowany, gdyż czuł wyraźnie, że tym razem będzie to silny atak.

Nie mylił się. Wieczorem czując, że ból zaraz nadejdzie od razu skierował się do łazienki by w bólu zwijać się na podłodze. Nienawidził tych chwili słabości. Miotał się w bólu chłodząc rozgrzane do czerwoności symbole jedynie zimną wodą. Siedział i czekał, aż ból przejdzie...on jednak jedynie wzbierał dając mu ledwie kilka minut na oddech by znów uderzyć. 

W końcu nad ranem minęła największa fala cierpienia i nadeszło już jedynie stopniowe otępienie. Niepewnie podniósł się na nogi by czym prędzej przebrać się i zjeść. Musiał udawać, że nic mu nie jest, w innym przypadku jak zostanie zaczepiony....może pomylić Drętwotę z Cruciatusem.

***

Evans spojrzał na czarnego puchacza stojącego tuż przed nim.

Jak się spodziewał...jego ojciec wysłał mu wiadomość, a tępy ból, który nadal krążył mu w żyłach uświadamiał go, że nie będzie to miły list....zresztą...żaden list od Avery'ego II nie jest "miły".

Luke otworzył go i pobladł od razu widząc, że...nie było to pismo jego ojca. Serce zabiło mu szybciej, a on zaczął czytać. Po zaledwie chwili poczuł...ulgę...i radość...nie potrafił tego inaczej określić. Nie wiedział jaki cel ma ta misja...ale miał zamiar ją wykonać z uśmiechem na ustach oraz najlepiej jak potrafił. Schował list podpisany "V." i nagle odczuł, że ból opuścił jego ciało. Miał dwa miesiące, na idealne wymyślenie i wykonanie swojego planu....a potem...na święta dostarczy własność jego Pana, opakowaną krwistą wstążką.

Spojrzał znad listu, na rudowłosą Ginevrę Weasley i westchnął cicho. Nie miał zamiaru użyć żadnego bardziej skomplikowanego planu...otwarty atak najbardziej spodoba się Voldemortowi.

***

Grudzień zaczął przemijać, a pętla wokół szyi rudej zaczęła się zapętlać. Coraz częstsze spóźnienia....ataki ze strony starszych uczniów i w końcu ten jeden uczeń...który przyglądał się jak dziewczyna jest gnębiona z każdej strony i dolewał oliwy do ognia, przypadkowo wylewając eliksiry na jej torbę, gdy ta stała sama na korytarzu, podkładał jej nogi, albo wyrzucał na nią posiłek. Kochany braciszek starał się pomóc i mimo, że czuli iż to wszystko wina jednej osoby...to nikt nie wiedział kim ona jest...a tym bardziej nikt nie mógł jej złapać na gorącym uczynku.

W końcu dziewczyna pękła i w pewnym momencie pobiegła do łazienki, gdzie zamknęła się by wypłakać swoje żale, a Luke czekał....i czekał...nikt nie mógł wyciągnąć jej z kabiny, a Evans z przyjemnością schowany w cieniu patrzył, jak rodzina kłóci się i krzyczy, rwąc się powoli...

"Smutne, że to będzie ich ostatnia rozmowa". Pomyślał, gdy goście opuścili już płaczącą dziewczynę. 

Widząc poruszenie w kabinie wyszedł z ukrycia. Rzucił zaklęcie na łazienkę wyciszając ją i odseparowując od całego zamku. Dumby był na spotkaniu w Ministerstwie za Kamień Filozoficzny....a on miał zamiar bardzo dobrze zacząć się bawić bez jego wzroku na swoich rękach.

Ginny podeszła do umywalki i opłukała swoją czerwoną twarz oraz zapłakane oczy, zimną wodą. Westchnęła i cicho łkając otarła swoją twarz rękawem bluzy, po czym wyciągnęła z kieszeni dziennik. Usiadła na podłodze i wyciągając pióro wraz z kałamarzem, ocierając spływające słone łzy z policzków, zaczęła bazgrać swoim niezgrabnym pismem po dzienniku.

Evans przyglądał się jej do niej od tyłu, po czym wycisnął różdżkę do jej gardła, ta zadrżała, a z gardła Luke'a wydobył się szaleńczy chichot.

-To chyba nie należy do ciebie...-powiedział cicho z pasją.

Spadkobierca Czarnego Pana |Harry Potter|Where stories live. Discover now