Rozdział 34

1.5K 237 155
                                    


DZIEŃ 22 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 22 APOKALIPSY

18:17

                 Dwudziesty drugi, kończący się już powolnymi krokami, dzień apokalipsy był praktycznie identyczny, co dzień dwudziesty pierwszy. Nic specjalnego nie wpłynęło do życia w piekielnie chorym i niesprawiedliwym świecie, poza tym, że do listy zmarłych pewnie doszły kolejne setki nazwisk, a Victor zaczynał siwieć z niecierpliwości. Doceniał całym sercem wygodę i komfort, jaki mieli w rezydencji państwa Lewis. Mógłby im dziękować całymi godzinami za udostępnienie im ciepłych posiłków, bieżącej wody czy bezpiecznego miejsca do snu. To były rzeczy przyziemne, a jednak w takich chwilach cieszyły, niczym małe dziecko czekolada. Nie zmieniało to jednak faktu, że Victor dostawał bladego szału w jednym domu przez parę dni, w cholernej niecierpliwości czekając jedynie na postępy w działaniach Shane i Milo.

Całe te dwa dni od przybycia do posiadłości Blair minęły szybko i spokojnie. Opierały się na poznawaniu się z szesnastolatkiem i powolnym otwieraniu go na osobę pułkownika i księcia. Spędzili te dwie doby w największym stopniu nad rzeką, pilnując wesoło bawiącego się Olliego w wodzie, chociaż można przysiąc, że głównym zajęciem Scarletta było dopilnowanie, aby Victor pod jego nieuwagę nie rzucił się na laboratorium Jenkinsów, pośpieszając ich w pracy. Jego starania jednak i tak poszły finalnie na marne, ponieważ kiedy tylko uwaga księcia została przejęta przez Blair i syna Mii oraz Camerona, wciągających go do lodowatej wody rzeki, Victor ostatecznie zatoczył się w okolice piwnicy domu.

Uznał, że w razie wypadku i przyłapania przez księcia, wytłumaczy się pragnieniem zaznania bardziej dorosłego towarzystwa, niż ślęczenie wśród nastolatków i przedszkolaka.

Tym sposobem jego knykcie dyskretnie i uprzedzająco uderzyły w drewniane drzwi, a długie palce zaraz zacisnęły się na rozklekotanej klamce, pociągając ją w dół. Nie zauważył nawet, jak koło jego nogi przyplątał się zaciekawiony Hatsukoi, pchający się jako pierwszy do zapoznania z laboratorium braci Jenkins. Ciężkie, dębowe wrota uchyliły mu się przed nosem, zapraszając do przyciemnionego pomieszczenia, gdzie nad jednym z blatów dostrzegł dwójkę braci. Tyle, że niezbyt zajętych Lycoris Radiata, na co wargi Victor zmieniły się w idealnie prostą, ściętą kreskę.

Shane w duchu dopingu swojego brata, przytkał lewą dziurkę od nosa palcem, przejeżdżając zaraz tą drugą po wyłożonej na blacie kresce z białego, sypkiego proszku. Od razu wyprostował się zamaszyście, wciągając nosem resztki białej substancji, która nieprzyjemnie drażniła jego nozdrza.

— Teraz moja kolej! — zachichotał pogodnie Milo, odtrącając swojego brata, który oparł się błogo o szafkę tuż za swoimi plecami, brudząc przy tym biały kitek w jakiś porzuconych resztkach jedzenia. Victor oparł się jedynie o drzwi za sobą, pilnując merdającego wesoło ogonem psiaka, przed zginięciem w czeluściach tego niebezpiecznego miejsca. Skrzyżował on ostrzegawczo ramiona na klatce piersiowej, obserwując, jak młodszy Jenkins kreśli kartą bankową kolejną kreskę najpewniej kokainy.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz