Rozdział 38

1.4K 215 108
                                    


DZIEŃ 35 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 35 APOKALIPSY

16:01

                Skrępowane pierwszą lepszą liną nadgarstki mężczyzny wybijały jego ramiona boleśnie za plecy. Wiatr delikatnie muskał poliki i roztrzepane włosy całej, dość niewielkiej w liczbie gromady, stojącej na dachu jednego z pobliskich do siedziby Delaney Alive, bloków. Clyde siłą swoich przeciwników zmuszony został do klęczenia na skraju przepaści, a Victor za jednym rozkazem słodko uśmiechającego się księcia mógł zrzucić podejrzanego mężczyzną w stado kręcących się pod nimi królobójców. Scarlett stał około dwa metry przed skrępowanym nieznajomym, opierał luźno swoje skrzyżowane ramiona na klatce piersiowej, a powiewające na jesiennym wiaterku jasne włosy na tle zachodu słońca onieśmieliłyby pewnie niejednego adoratora lub adoratorkę. Na Clydea niezbyt wydawał się działać ten czar, pomimo że tkwił spokojnie w miejscu, jakby ledwo kontaktując z rzeczywistością.

— Jesteś monarchistą czy republikaninem? — zapytał bezpośrednio blondyn, uciekając kątem oka na Charlotte i Blair zebranych wokół pokrzywdzonego całą tą sytuacją Theo. Chłopak zaraz po unieruchomieniu jego oprawcy chwilę nie potrafił złapać kontaktu ze światem, każdy fragment jego chudego, drobnego ciała drżał, a objawy szoku mieszanego ze strachem wydawały się ustąpić dopiero teraz, gdy poczuł bezpieczeństwo w obecność nie tylko księcia, ale również pozostałej dwójki, wiernie go wspierającej.

Różowowłosy uśmiechnął się szeroko pod nosem. Cały czas się uśmiechał. Jakby miał niesamowitą zabawę z tego, co działo się wokół niego. Z jednej strony było to niepokojące, a z drugiej godne podziwu. Mężczyzna albo był na niesamowicie niezłym odlocie po towarze podobnego pochodzenia, co źródło skupienia Shane i Milo albo musiał mieć poprzewracaną każdą możliwą przegrodę w mózgu. Mimo to Scarlett spodziewał się bardziej logicznej odpowiedzi, a zamiast tego otrzymał proste:

— Jestem kowbojem.

Blondyn uchylił lekko swoje wargi, zupełnie wybity z rytmu słowami szalonego różowowłosego. Najwidoczniej jego skonfundowanie podzielała reszta przyjaciół, w szczególności trójka stojąca na uboczu i wsłuchująca się jedynie w rozmowę między księciem a tajemniczym nieznajomym. Szoku nie przejawiał swoją osobą jedynie Victor, który jednym, zgrabnym ruchem zmiażdżył kark mężczyzny ciężkim glanem, przyciskając niechlujnie jego twarz do ziemi.

— Kiedy książę zadaje pytania, odpowiada się z sensem — warknął zdenerwowany szatyn, a na skutek jego ataku Clyde jedynie jęknął coś niezrozumiałego pod nosem.

— Przecież mówię! — zawył z pretensją różowowłosy, próbując wyrwać się spod duszącego go ucisku wojskowego. Scarlett zmienił zdziwienie na swojej twarzy w zainteresowanie. — Mam w dupie waszą zabawę w dzielenie kraju na pół. Uznawanie innego człowieka o przeciwnych poglądach niż moje za wroga jest chore, podobnie jak cała bijatyka rządu i rodziny królewskiej o władzę. Jakbyśmy wszyscy nie mogli żyć w zgodzie i spokoju, każdy według własnych zasad, nie wchodząc nikomu w dupę ze swoimi poglądami. Szanuję księcia i rodzinę królewską tak samo, jak szanuję władzę republikańską i jakoś nie potrzebuje do tego określania się hybrydą monarchisty i republikanina.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz