74. Tancerka

4 0 0
                                    

Kręci się, kręci świat wkoło

Zawsze, bez przerwy, jednolity

Myślałby kto, że dzieje się sporo

Dla mnie jest jednak czas zaklęty

Obrazy ciągle niezmienne

Twarze wciąż w sumie ponure

Sufit, podłoga, cztery ściany

Cały mój świat w nich pogrzebany

Błagam o łyk powietrza świeżego

O blask słońca nieprzyćmionego

By być gdzieś indziej choć raz

By nie spoczywał na mnie zakaz

Lecz taka naturalna kolej rzeczy

Baletnica kręci się ku uciesze dzieci

Jedno ubranie, jedna ta sama piosenka

Na zawołanie wyzieram z puzderka

Nie pozwoli mi nikt odwrócić spojrzenia

Nie pozwoli mi nikt odprężyć grzbietu

Stała i nudna, praca pozbawiona lśnienia

Nie pamiętam marzenia kształtu


Kolejna ręka, kolejna Pani losu

Nie zniosę znów płaczu pogłosu

Choć z trudem, po latach siły tygrysa

Tańczę, choć umysł wszystko wycisza

Melodia zszarzała, widzę tylko dwie studzienki

Marzą, skaczą, błyszczą, tętnią życiem

Przekonane, że koc najlepszym ukryciem

Nie mogą się doczekać jutrzejszej Jutrzenki

Zadziwia mnie nieustannie ten szał młodzieńczej namiętności

Przy każdym okrążeniu, szukam jej bez rodzenia podejrzliwości

Majaczy mi zawsze na skraju widzenia

Bym pewności nie miała, czy to nie ściema

Zawarczałabym, gdyby władanie twarzy oddali

Jednak w tej chwili, tylko płomyk w duszy się zapalił

Pytać chcę ją, tą małą niewdzięcznicę

Zapuchniętooką, bezwzględną złośnicę

Czemu to płacze co nocy jakoby miała w oczach źródełko?

Czemu nie docenia wolności, gdy nie pęta jej żadne pudełko?

A ta mówi i mówi, zupełnie mnie nie słyszy

I o swej miernej rzeczywistości dyszy

Że musi zjechać pół świata

Bo tak jej każą mama i tata

Że bez ustanku szkoły zmienia

I nikt tak naprawdę jej nie docenia

Wszędzie taka dzika, nowa... zaraz zapomniana

Zapomina sama o plusach zwiedzania

Nie czuje barwnych zmian krajobrazu

Zapachu bukietów kwiatów czy kuchni

Nie widzi nic, tylko płaszcz świata wierzchni

Nie czuje nic, nawet przyjemnie spędzonego czasu

Oczy jak lustro, odbijają okolice

A jakaś samotność z nich wypełza

Czuję współczucie, choć to zołza

W mej duszy w końcu też puste ulice

Staram się przekazać, że ma dużo cudnego

I porównać do mego żywota smutnego

Lecz ona widzi w moim iskrę prawdziwą

Nie tak dziką, ale spokojnie żywą

Niewymuszającą zmienności

Ani kotłującej się parności

Lecz taką łagodną wersję śmiałości

Gdy w życiu można cieszyć się ze stałości

Gdy nie grozi ciągła gonitwa w przestrzeni

Gdy przyjaciel nie gardzi przyjaźnią

Gdy nie jesteś zagraniczną okazją

Ale przykuta na wieczność przy jednej ziemi

Dla jednej marzeniem bezkształtna tafla wody

Dla drugiej targany sztormem nadziei żagiel

Pierwsza marzy, by przywdziać spokoju biel

Druga marzy, by oddano jej choć gram swobody

Uczą się spojrzenia wszechstronnego

A nie tylko używania własnego

Troszeczkę wsparcia można zażyć

Gdy rzeczywistość chce się gryźć

Tańczyć więc wkoło, na palcach drgać

Podróżować po świecie, wiatru nie brak

Cieszyć się słońcem, choć z chmur znak

Pomiędzy występami dobrze się wyspać


Będziesz mą baletnicą

Czy małą złośnicą?

Damże ostoję na życie, rozwieję Twoje znudzenie

Jeśli tylko przygarniesz i mnie pod swe odaszenie

PseudowierszeWhere stories live. Discover now