Rozdział 39

1.5K 232 90
                                    


DZIEŃ 38 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 38 APOKALIPSY

23:01

                     Z każdą kolejną osobą zagłębiająca się w ściany rezydencji państwa Lewis, robiło się tu coraz głośniej. Nie była to jednak cecha zła, ponieważ z obecnością tak pogodnej, wręcz szalonej i niesamowicie wesołej duszy jak Clyde, wszyscy mogli spokojnie odpocząć od najgorszych zmartwień, katuszy własnymi, masochistycznymi myślami czy zaznać chociaż chwilowego odcięcia się od codziennego zaniżania poziomu swojego zdrowia psychicznego. Różowowłosy wciął odrobinę życia w puste ściany. Nie dość, że bajerował całymi dniami Mię, gdy tylko jej ukochany mąż nie patrzył, tak chętnie strugał łódki z drewna dla Olliego czy opowiadał głupie, rzekomo kowbojskie historie ze swojego życia, którymi starał się udowodnić, że naprawdę jest kowbojem.

I tak nikt mu nie wierzył, ale przynajmniej wraz z wybuchową duszą tego człowieka, cień śmiechu i ludzkiej atmosfery wypełniał głuche ściany do tej pory zroszone strachem przed przyszłością.

Victor oczywiście całą drogę tamtego dnia zamartwiał się, czy państwo Lewis w ogóle zgodzą się na przyjęcie dziwnego, bardzo rozgadanego gościa, natarczywie kończącego każde zdanie onomatopejami, podobnymi do odgłosów konia. W końcu przyprowadzili w ich ściany już wiele dusz, a pułkownik i reszta dobrze zdawali sobie sprawę, że ta niewinna rodzina nie chciała być zagmatwana w tajemnice Lycoris Radiata. Cenili sobie przede wszystkim spokój i chęć życia z dala od niebezpieczeństw. A nowa persona w czterech ścianach była zupełnym przeciwieństwem tych dwóch czynników. W tym wszystkim w niepamięć poszedł fakt, że ów małżeństwo było stanowczo za dobre na ten świat, szczególnie przyjmując kolejnego świra z otwartymi ramionami i słodką herbatą oraz ciasteczkiem.

Mrok doszczętnie ujął swoim jesiennym zimnem pobliską okolicę. Zgarnął w taniec pobliskie, pożółkłe liście czy zapraszał do głośniejszej orkiestry pobliskie cykady, które teraz nieśmiało wydawały się grać prosto do lekko uchylonego okna w tej jednej, oznaczonej światłem sypialni. Scarlett siedział na brzegu łóżka, odziany w pierwsze lepsze, stanowczo za krótkie dla niego spodenki, które dostał od gospodyni domu oraz przydługawą koszulkę, służąca mu za odzienie do snu. Powolnym, finezyjnym ruchem rozczesywał swoje złote, lśniące w blasku pobliskiej lampki włosy, wydając się bardziej przeczesywać je dla własnej przyjemności, niżeli próby rozplątania drażniących, dość częstych pęków. W pomieszczeniu tkwiła cisza, Victor niemalże bezszelestnie wydostał się z łazienki niedaleko, roztrzepując mokre, czekoladowe kosmyki na głowie. Mimo że w tej jednej, niewielkiej sypialni nie było słychać głośnych rozmów i śmiechów, jak co wieczór w pokoju Charlotte i Theo (gdzie Victor wysnuł już teorie o wspólnym malowaniu sobie paznokci i ploteczkach o chłopakach), tak po korytarzu ciągle uciekały głośne kroki i nieustępujące, wręcz irytujące trzaskania drzwiami. Scarlett odwrócił się powoli w stronę drzwi, gdy czyjeś kroki wyraźnie zatrzymały się tuż za wejściem do ich pokoju, a sekundę później złota klamka opadła powoli w dół.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz