§ 17.

197 8 29
                                    

Ksawery zatrzymał samochód pod aresztem śledczym. Przez całą drogę nie zamieniliśmy nawet zdania. Właściwie to w ogóle nie rozmawialiśmy od wczorajszej konfrontacji z Marleną w roli głównej, tylko co najwyżej wymienialiśmy suche komunikaty w stylu „wychodzimy za pięć minut".

Po tym, jak Ksawery postanowił poprzednią noc spędzić w dawnym pokoju mojej siostry, w końcu dotarło do mnie, jak bardzo sobie nagrabiłam. Przez ostatni rok ani razu nie zdarzyły się nam ciche dni. Wiadomo, dochodziło do drobnych sprzeczek, bo to nieuniknione, ale nigdy nie kładliśmy się spać pokłóceni. Oczywiście mogłam zrobić coś, aby i tym razem tak nie było, ale uznałam, że najpierw muszę się pozbierać do kupy. A z wizją dzisiejszy wizyty u Filipa i jutrzejszej rozprawy, którymi przejmowałam się być może bardziej, niż powinnam, skupienie się na osobistych problemach nie było wcale łatwe. Dlatego też postanowiłam odłożyć rozmowę z Dziurą na nieco później. Poza tym chyba obojgu nam przyda się chwila na ochłonięcie. I w moim przypadku na pozbieranie myśli, które w tym momencie tworzyły jeden wielki chaos.

– Nie musisz na mnie czekać – mruknęłam, zanim chwyciłam klamkę z zamiarem otworzenia drzwi. – Wrócę autobusem.

Miałam nadzieję, że nie odbierze tego jako obrażania się. Nie miałam do niego żadnych pretensji. Sama namieszałam i doskonale o tym wiedziałam. Po prostu do tej pory wykazywał się wobec mnie taką cierpliwością, że ze swobodą pozwalałam sobie na rożne wybryki, gdyż wiedziałam, że Ksawery przyjmie je ze spokojem. Może to był błąd. W żadnym razie nie chciałam umniejszać swojej winy, ale gdyby wcześniej coś w nim pękło, nie wykorzystywałbym jego pobłażania i bardziej przykładała się do prawdomówności.

– Dobrze – odparł, nawet nie mnie nie spoglądając. – Pojadę na siłownię. Jak wyciągniecie coś konkretnego z Filipa, wyślij mi SMS.

Skinęłam głową, chociaż nie byłam pewna, czy to zauważył. Nie chciałam jednak przedłużać tej napiętej sytuacji, więc nie dodając nic więcej, wysiadłam z samochodu.

Dopiero kiedy stanęłam na chodniku, zauważyłam, że nieopodal zatrzymał się mecenas Dziurowicz i przyglądał mi się spod przymrużonych powiek. Podeszłam do niego, starając się lekko uśmiechnąć. Miałam nadzieję, że to wystarczy, aby patron nie zauważył, że coś jest nie tak. Niestety musiał wyczuć nerwową atmosferę, kiedy Ksawery ruszył niemal z piskiem opon i szybko koło nas przejechał.

– A temu co się stało? – spytał mecenas, przyglądając się oddalającemu się samochodowi i standardowo pomijając jakiekolwiek słowa przywitania.

– Nic takiego – odparłam, starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie, ale patron chyba nie dał się na to nabrać, bo wciąż spoglądał na mnie z podejrzliwością.

Na szczęście nie drążył tematu, tylko wskazał drogę do budynku, w stronę którego ruszyliśmy. Mrukliwość Dziurowicza zwykle działała mi na nerwy, ale tym razem byłam wdzięczna, że nie dopytywał o moje samopoczucie. Naprawdę nie miałam ochoty się teraz tłumaczyć. Musiałam się skupić na pracy, a nie osobistych rozterkach.

Przez kolejnych kilkanaście minut, które spędziliśmy na formalnościach koniecznych do tego, aby spotkać się z Filipem, wymieniliśmy się tylko zdawkowymi uwagami dotyczącymi tego, co udało mi się ustalić przez ostatnie dni. Dziurowicz wydawał się równie rozczarowany jak ja, że sprawa niemal utknęła w miejscu, ale mimo wszystko wyraźnie starał się podchodzić do tego z większym spokojem. Mnie też czasami przydałoby się takie stoickie opanowanie.

Kiedy weszliśmy do sali przesłuchań, Filip siedział przy stole z założonymi rękami. Na nasz widok ani drgnął. Jeśli liczyłam na zmianę jego postawy, to równie dobrze mogłam wierzyć w cuda.

Twarda jak Pestka (Pestka #2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz