rozdział siedemnasty, czyli jak odzyskali nadzieję na zdobycie Perły

266 22 0
                                    

Elizabeth wpadła z pluskiem do wody, gdy zniecierpliwiony bosman kopnął deskę, na której stała, z ust zakneblowanego Willa dobiegały jakieś niewyraźne odgłosy. Piraci rechotali rozbawieni, żałując jedynie, że w okolicy nie pojawiły się jakieś rekiny. Aldona stała obok Jacka i im raczej do śmiechu nie było. Szczególnie gdy Koehler i Twigg, którzy trzymali go związanego, popchnęli w kierunku Barbossy. Patrzyła na niego, nie rozumiejąc dlaczego Jack także ma zostać wrzuconym do wody.

- Sądziłem, że mamy to już za sobą - mruknął niezbyt, a w zasadzie wcale, niezadowolony. Barbossa obiął go ramieniem, w ironicznym przyjacielskim geście.

- Jack, poznajesz? To ta sama wyspa, której gubernatorem mianowałem cię ostatnio.

- Tak, już to spostrzegłem - odparł suchym, beznamiętnym tonem - Czy tym razem będziesz łaskawy dać mi do towarzystwa Aldonę?

- Nie mogę krzywdzić załogi - zaśmiał się. A Aldona zaś starała się podejść do Jacka choćby o krok, piraci jednak trzymali ją mocno i nie dali się jej wyrwać.

- Niemniej cudna Don...

- Rozumiem Jack, serce ci się kraje na myśl, że umrzesz bez żony przy boku - przerwał mu wypowiedź. - Chyba, że znów uciekniesz w jakiś cudowny sposób, w co wątpię - wyciągnął zza pasa szablę i ostrzem wycelował w Sparrowa. - Idź! - polecił mu. Były kapitan Perły cofnął się o kilka kroków, jednak wciąż stał na desce nad wodą i nadal nie miał zamiaru do niej wskakiwać.

- Dziwne będą słowa które wypowiem, aczkolwiek, Hektorze, posłuchaj mnie mimo to. Jako mój były pierwszy oficer i dobry kompan otocz swoją opieką żonę swojego najlepszego kamrata, chwilowo zapominając o toczącym się między nami sporze - poprosił cicho nachylając się nad mężczyzną, a Barbossa przyglądał mu się, nie potrafiąc ogarnąć czy Sparrow żartuje czy nie. W końcu, po chwili, stwierdził jednak, że Jack mówi całkiem na serio, sam więc także poważnie skinął mu głową i obiecał jak pirat piratowi. A potem ponownie pomachał mu ostrzem przed nosem, by Jack cofnął się dalej.

- Wtedy dałeś mi pistolet z jedną kulą - upomniał się jeszcze Sparrow, widząc, że szanse na pozostanie na pokładzie maleją z każdą chwilą.

- Święta racja - potwierdził - Gdzie pistolet Jacka?

Jeden z piratów puścił Aldonę, by przynieść broń Sparrowa. Ta korzystając z okazji wyswobodziła się z uścisku drugiego i stanęła przed Barbossą.

- Czyżby oficjale pożegnanie? - spytał z ironią. Odebrał od marynarza rzeczy Jacka i wrzucił je do wody. Ten spojrzał jeszcze na żonę uśmiechnął się do niej uśmiechem wymuszonym, po czym poprosił:

- Przyrzeknij, cudna Don, że poczekasz na mnie.

Aldona kiwnęła głową, bo na nic innego nie mogła się zdobyć. Sparrow skoczył za swoim pistoletem i zniknął w głębinach.

- Och, Jack - jęknęła jeszcze, całkowicie zdruzgotana. A po chwili uniosła głowę i obudziły się w niej chęci wali spojrzała z mordem w oczach na Barbossę i wykrzyknęła głośno z całym jadem na jaki było ją stać:

- Ty francowata zarazo! Podła, śmierdząca, sflaczała, cholerna, nikczemna szumowino! Bezecny, świniowaty jaszczurze! Niemoralny, niecny draniu! Szubrawcze haniebny i grzeszny! - chciała wziąć oddech, by kontynuować, lecz zanim wypowiedziała kolejne obelgi Hektor spokojnie odezwał się:

- Skończyła już pani, pani Sparrow? - kobieta ponownie wzięła oddech.

- Skończyłam, ale jeśli coś jeszcze przyjdzie mi do głowy to dodam - obiecała pewnie, prostując się mimo tego, że piraci trzymali ją za nadgarstki i wykrzywiali ramiona. Barbossa kiwnął głową i wydał kilka rozkazów swoim ludziom.

Cała załoga, razem z papugą Cotton'a, została zamknięta w celi, a obok nich swój skrawek statku miał Will. Aldona została uwięziona w jednej w kajut. Dokuczała jej migrena zapewne spowodowana długim brakiem wody - nie piła od momentu zejścia z pokładu Ścigacza na wyspie umarłych. Nie zniżyła się jednak do poziomu proszenia wrogów o picie, toteż cierpiała w milczeniu, siedząc na posadzce w kajucie.  Przeczesywała palcami kręcone włosy, rozsupłując kołtuny i zachodząc w głowę jak Jack ucieknie z wyspy tym razem. Nie miał jej przy boku tylko rozpieszczoną córkę gubernatora, na szczęście rum miał nadal. Tak sądziła. Nie potrafiła pomysleć, że nie ucieknie i zostawi ją samą z jedną nadzieją na całym oceanie. Zacisnęła powieki i wypuściła głośno powietrze.

W tym momencie drzwi otwarły się i do kajuty wszedł ciemnowłosy mężczyzna, w którym, mimo otaczających ją ciemności, kobieta poznała Koehlera. Postawił przed nią kubeł z wodą i talerz suchego chleba. Nie odezwał się do niej ani słowem, Aldona kiwnęła mu głową i pirat wyszedł, trzaskając drzwiami. Gdy już upewniła się, że go nie ma rzuciła się w stronę słodkiej wody i wzięła kilka porządnych łyków. Obmyła także twarz i rozmoczyła w wodzie suchy chleb, by gryząc go, nie połamać sobie zębów.

Nie minęła jednak godzina, Aldona nie miała zbyt dużo czasu, by pobyć w samotności i zadręczać się myślami, a drzwi kajuty ponownie się otwarły. Tym razem pojawił się w nich Twigg, jak każdy pirat na tym statku był zadowolony. Wszyscy niedługo mieli uwolnić się od klątwy i to wprawiło ich w dobry nastrój.

- Idziesz z nami do groty - warknął niezbyt przyjaznym tonem - popatrzysz na śmierć szczeniaka - zaśmiał się głupkowato z własnego suchego żartu. Wstała, a ten chwycił ją i chwycił pod ramię, ciągnąc ją w górę. Zacisnęła zęby, nie chcąc okazywać słabości. Popchnął ją przez drzwi i trzymana za kołnierz była prowadzona do burty Perły, pirat targał nią niemiłosiernie i dopiero, gdy na jego drodze stanął Barbossa i spojrzał w jego twarz w miną nie dającą wiele do zastanawiania się nad swoim zachowaniem. Spuszczono drabinkę i Aldona zeszła do szalupy. Płynęła w towarzystwie samego kapitana i jego bosmana. Wiosłował Twigg ze swoim towarzyszem Koehlerem. Kotwicę Perły zarzucili całkiem niedaleko jaskini i płynąć w łódkach wcale nie było trzeba długo. Nie minęło kilkanaście minut, a wysiedli z szalup. Szła obok Willa, którym pomiatali jeszcze bardziej niż nią. Widok jaskini wcale nie zachwycał. Wzbudzał w niej odrazę i strach. Monety w skrzyni połyskiwały złowrogo, a reszta złota mieniła się w świetle wschodzącego księżyca.

Bosmat trzymał Aldonę za ramię, by ta nie próbowała uciec. Uścisk był mocny i bolesny, a kobieta była pewna, że jeśli przeżyje to nie będzie mogła ruszać ręką przez dobrych parę dni. Barbossa stanął nad złotymi monetami, z nożem w ręku, będąc gotów w każdej chwili poderżnąć Turnerowi gardło, chłopak miał związane na plecach ręce, na szyi medalion. Trzymany był przez Twigga nad kamienną skrzynią. I miał zginąć...

𝖓𝖎𝖊   𝖒𝖆   𝖗𝖚𝖒𝖚  ✶ ✶ ✶  𝔭𝔦𝔯𝔞𝔱𝔢𝔰 𝔬𝔣 𝔱𝔥𝔢 𝔠𝔞𝔯𝔦𝔟𝔟𝔢𝔞𝔫Where stories live. Discover now