Rozdział 52

1.3K 215 37
                                    


DZIEŃ 52 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 52 APOKALIPSY

15:09

                          Szok rozerwał się po całej rezydencji wraz ze słowami Clydea, które zdusiły doszczętnie dotychczasową atmosferę. Wydawało się przez moment, jakby czas się zatrzymał, jakby świat zamarznął, a jedynie serca wszystkich zebranych ciężko pompowały krew, sprawiając, że klatki piersiowe niemalże wybuchały od potężnego uderzania. Niepewność odziała boleśnie ich przyszłość. To wszystko w umyśle osoby niedopuszczającej do siebie myśli, że za końcem ludzkości może stać plan żyjącego, myślącego człowieka, a nie przyroda, zrządzenie losu czy wola boskiego stwórcy brzmiała totalnie bezsensownie. W końcu, po co republikańska władza miałaby rzucić się na ich życie?

Jednak dla ludzi już od dłuższego czasu wyczuwających, że za tym wszystkim mógł kreślić się wytrwale sporządzony plan szaleńca, wszystko wydawało się momentalnie i drażniąco rozświetlać. Tak cała sprawa wyglądała między innymi w oczach tej części ich grupy, która widziała wszystkie niesnaski, podejrzane decyzje oraz zbiegi okoliczności przeciwnej władzy, odkąd tylko apokalipsa zasiedliła się wśród nich.

Innego zdania wydawał się być jednak Victor, który ze spojrzeniem wbitym w dół, zaczynał powoli zaprzeczać samemu sobie.

— To nie może być prawda — mruknął republikanin bardziej sam siebie, niżeli do reszty zebranych w pomieszczeniu.

Spojrzeniem momentalnie obiegli go wszyscy wokoło. Ciarki mierzwiły ciała Blair i Theo, którzy dzieląc jeden fotel, nieśmiało zerknęli ku sobie niepewnie, Clyde wydawał się swoją postawą kreować całkowity spokój, jednak jego oczy krzyczały strachem. Scarlett skupił swoje spojrzenie na psiaku, który zrelaksowany zasypiał mu w ramionach, natomiast zdenerwowany Victor schował twarz w dłoniach, przeczesując boleśnie swoje przepocone od wcześniejszej ucieczki włosy. Jego oczy były szeroko otwarte, skanowały szaleńczo wesołe wzory na starodawnym dywanie pod ich nogami, pomimo obrazu, który co chwilę rozmazywał mu się przez ścianę szklących się w oczach łez.

To nie mogła być prawda. Nie chciał, aby to była prawda. Mimo że wszystko kreowało się w perfidne realia, które rozbijały boleśnie jego wnętrze. To wszystko składało się w puzzle, szaloną układankę bez kilku, pojedynczych puzzelków, jednak dało się rozszyfrować obrazek, który przedstawiały. Nie chciał jednak dopuścić do siebie myśli, że mógłby pracować dla zdrajców od tylu lat, chwalić się posadą pułkownika i oddaniem do republikańskiego wojska, władz i poglądów, potępiając przy tym zażyłych monarchistów, którzy w aktualnym momencie jego życia otaczali go ze wszystkich stron.

Wydawałoby się, jakby wszyscy inni bali się odezwać, aby nie usłyszeć o kilka słów za dużo od Victora. Wszyscy uciekali spojrzeniem w bok, próbowali unormować napływ informacji i spekulacji w głowie swoją ciszą, która nie pomagała jednak w rozwiązaniu całej sytuacji. Tym bardziej nie nasuwała pomysłów, jak dalej wytoczyć ich plan, ułożony do momentu rozszyfrowania za kim może stać cały skandal z Lycoris Radiata.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz