Rozdział 56

1.3K 174 17
                                    


DZIEŃ 61 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 61 APOKALIPSY

00:04

                    Scarlett i Victor pewni byli, że rozdział ich życia kreślony w rezydencji Lewisów potrwa o wiele dłużej. Przekonani byli, że to właśnie tutaj odczekają na dopracowaną odtrutkę, dowiedzą się szczegółów odnośnie całego Lycoris Radiata, poznają prawdę, ale również bardzo szczegółowo rozplanują zacierający się na następnych, przyszłych kartach ich życia nowy rozdział. To wszystko jednak pokrzyżowało im się w tak przerażająco szybkim tempie, że poskładanie myśli odnośnie planu zwykłej drogi do Amaryllis, możliwych postojów czy miejsca, gdzie w pozornym bezpieczeństwie zatrzymają się w stolicy, wydawało się niemożliwe. Sytuacja wymagała od nich pośpiechu. Nie mogli już zwlekać z czasem, przeciągając pozostanie w wygodnej rezydencji państwa Lewis. Nieważne, jak dobre warunki tutaj mieli i jak ciężko będzie się z nimi rozstać na rzecz powrotu do doszczętnego zapachu apokalipsy muskającej ich każdego poranka po karku. Musieli się zebrać, uciekać, chociażby tylko po to, aby Cameron, Mia i Olli mogli żyć bez strachu, że zostaną pociągnięci do odpowiedzialności za ukrywanie w swoim domu poszukiwanych, nazwanych już zapewne tytułem zbiegów księcia i pułkownika.

Z taką więc nadzieją na szybką eksmisję już koło godziny zerowej pożyczony od pana Lewisa samochód został zapakowany pod sam dach, a ostatnie nieliczne, ważne bagaże znoszone były do jego środka. Mrok już dawno owiewał okolice Delaney swoim spokojem. Delikatny wiaterek rozwiewał donośne rozmowy, które zakłócały sen nocnego lasu. Świerszcze mimo to wygrywały im spokojną, uspokajającą pozornie muzykę, gdy kroki zbierały się już przed główną bramę posesji. Ciężko będzie im się rozstać z tym miejscem. Mimo powagi sytuacji, tego jak wiele łez stresu wylało się w tym miejscu, jak wiele bolących słów zgubiło w strunach głosowych i jak wiele dramatów usłyszały te ściany, będzie im brakować wspólnych posiłków z rodziną Lewisów i braćmi Jenkins. Będzie brakować im przesiadywania w środku nocy na balkonie w sypialni Victora i Scarletta, jedynie popijając tanie whisky. Będzie brakować szczekania Hatsukoi, który dla jego własnego bezpieczeństwa zostać miał u ich zaprzyjaźnionej, małej rodziny. Brakować będzie im nawet tego przesiadywania w głównym salonie w duchu dramatycznej, ciężkiej sytuacji.

Przeżyli tutaj dokładnie czterdzieści cztery dni.

Czterdzieści cztery dni, podczas których stało się tak dużo rzeczy. Powrót Theo i Charlotte, pojawienie się w ich życiu Clydea czy Blair , nawet sam fakt tego, co zaszło miedzy Victorem a Scarlettem. To wszystko stało się tutaj. A żadne z nich nawet nie miało pewności, czy jeszcze kiedykolwiek będą mieć możliwość tutaj wrócić.

Mimo to, wszelkie pesymizmy były wyrzucane natarczywie z ich głów wraz z ciągłymi, matczynymi pytaniami Mii, czy na pewno wszystko ze sobą zabrali. Na te słowa rozczulony jej postawą Victor jedynie kiwał głową z delikatnym uśmiechem, nie przestając nadużywania słowa "dziękuję", które stało się jego nałogiem. Bo prawda była taka, że zwykłymi słowami nie mieli jak odpowiednio podziękować za to, ile w ich życiu pomogła im ta rodzina. Słowa to za mało, a jedyne czym mogli się oni odwdzięczyć to próbą przywrócenia świata do normalności.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz