Rozdział 65

1.1K 161 25
                                    


DZIEŃ 80 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 80 APOKALIPSY

15:09

                Bliskość Scarletta tkwiącego tuż obok przez ponad dwa tygodnie była jedynym powodem, dla którego Victor doszczętnie nie oszalał. Normalnie, gdyby cisza dwadzieścia cztery godziny na dobę zasiedlała jego uszy, samotność omiatała z każdej strony, poczucie winy od razu wyszłoby z niego o wiele drastyczniej. Za każdym zamknięciem oczu widziałby tylko ucieczkę z bazy republikańskiej, przypominałby mu się strach o Scarletta, żal, że przez nie odpowiednio doszlifowany plan, on Clyde i książę mogliby stracić życie. Cisza w końcu zaczęłaby przeradzać się w donośne, odbijające się w powietrzu strzały, krzyk i płacz Scarletta maczającego swoje palce w jego krwi. To wszystko rozsadzałoby umysł Victora, zasadzałoby poczucie winy, senne koszmary i nieustanny strach przed tym, że kolejnego dnia sielanka się skończy. Ich spokój zostanie drastycznie zdeptany, republikanie odnajdą ich i wykorzystają chwilę słabości pułkownika, który od ostatnich kilku tygodni praktycznie nie rozstawał się z łóżkiem. Wbrew pozorom jednak żadna z tych sytuacji nie miała nawet minimalnego miejsca, a Victor cudem nie popadł w obłęd, tylko dzięki blondynowi tuż obok, z którym nie rozstawał się nawet na minutę.

Ostatnie dwa tygodnie były czasem regeneracji sił po burzy, która staranowała ich w siedzibę republikanów oraz chwilą na to, aby poskładać zszargane myśli i ułożyć plan idealny na doszczętne obalenie wroga. Był chwilą, kiedy pałac żył oczekiwaniem na wyzdrowienie pułkownika. Na samym przodzie z Scarlettem, który mimo że uparcie twierdził, że przesiaduje przy nim z nudów, Victor i tak dobrze wiedział, że nastolatek zwyczajnie nie potrafił przyznać się do zmartwienia, wymieszanego ze słodkim uczuciem do szatyna, które zasadzało jego serce. Widział to jasno, chociażby po tym, jak udawał, że zasypia tylko po to, aby zobaczyć jak książę okrywa go szczelniej kołdrą, dotyka niezgrabnie bandaży na jego ranie, upewniając się, czy nie trzeba ich zmienić, lub gdy wtulał się tak ufnie i pewnie w jego pierś, zupełnie tak, jakby Victor miał się rozpaść w jego ramionach. To umilało czas wracania do sił szatynowi. Zacieśniało ich więzy, swobodę, a do tego zasiewane w powietrzu, nieliczne pocałunki pełne jeszcze niedawno rozwianego strachu w sercu sprawiały, że tylko utwierdzali się w uczuciach, jeszcze do niedawna zupełnie im nieznanych.

Mimo to po upływie dwóch tygodni wydawałoby się, że wyjście w końcu z komnaty księcia, w której spędzili ostatnie dni, było wręcz przymusowe. Szczególnie w chwili, gdy Victor przestał brać już leki przeciwbólowe, twierdząc, że czuje się o wiele lepiej — a przynajmniej lepiej, niż czuł się tuż po powrocie z bazy wojskowej, która mało co, a nie stałaby się jego grobowcem. Dodatkowo nie widział się z resztą ich bliskich już od dłuższego czasu, nikt najwidoczniej nie czuł potrzeby zajrzenia do dwóch mężczyzn zamkniętych w komnacie arystokraty poza mamą Theo, która przychodziła wraz ze swoim synem, aby zmienić mu opatrunek czy podać im wspólne posiłki, które Scarlett wraz z lepszym stanem zdrowia szatyna w końcu zaczął przyjmować.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz