Rozdział 70

935 141 6
                                    


DZIEŃ 87 APOKALIPSY

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

DZIEŃ 87 APOKALIPSY

3:41

                 Zdyszany, zgubiony w koszmarze Victor momentalnie zerwał się z siedziska, na którym został ułożony, ze strachem obiegając całą okolicę pośpiesznym spojrzeniem. Ból tylnej części głowy momentalnie sparaliżował go w momencie nagłego podniesienia się do pozycji siedzącej. Gdy tylko nieśmiało przesunął palcami w stronę źródła bólu, poczuł jedynie pod palcami wilgotną od nieznacznej krwi powierzchnie bandaża. Nie to jednak zajęło drastyczną część jego uwagi, zamiast tego gubił swój wzrok w osobach zgromadzonych wokół niego. Nim mrok spustoszył film kinowi nagrywany z perspektywy Victora, słyszał jedynie kilka pojedynczych strzałów, donośne wrzaski i skrzyp zapinanych kajdanek. Serce Victora momentalnie zabiło drastycznie mocniej, a po plecach zsunęła się nieznaczna, zimna kropla potu. Miał wrażenie, jakby dopiero teraz zbierał kontakt z rzeczywistością, dopiero teraz z jego wyobrażeń zniknęli republikanie, próbujący dostać się do Scarletta i którzy otaczali ich ze wszystkich stron, odbierając poczucie bezpieczeństwa i jakiekolwiek drogi ucieczki. Ich miejsce zastąpił mrok zgaszonych świateł, a w nich obraz przerażonego nad nim Theo oraz Blair, którzy nieznacznie napierali na jego ramiona, próbując ułożyć go ponownie w swobodnej pozycji.

Sęk w tym, że w tym momencie nie było możliwości nawet myślenia o swobodzie. Nie mógł myśleć o niczym innym, niż o zniewolonym księciu, którego zakute w kajdanki dłonie były ostatnim widokiem sprzed ostatnich trzech godzin, który przyświecał Victorowi. Czuł jak panikuje. Jeszcze dobrze nie wrócił do świata rzeczywistości z chorego, oblewającego koszmarami omdlenia, a już miał wrażenie, jakby miał tam zaraz wrócić.

Dlaczego nie wzięli również jego? To on i Scarlett byli poszukiwani, to oni stanowili zagrożenie dla całego republikańskiego planu. Ich zamiary, to jak ich wywęszyli i to, jak ponownie ich zaskoczyli, było jedynie kolejnym powodem do stracenia zdrowego rozsądku przez Victora. Dlatego też zdesperowany szatyn licząc, że to wszystko było jedynie jego chorym wyobrażeniem, pośpiesznie ujął dłonie stojącego nad nim Theo, przyciągając go do siebie nagle.

— Powiedz, że go nie zabrali. Błagam, powiedz, że ktoś go ochronił — rzucił płaczliwie, ściągając tak mocno dłonie posłańca, jakby to miało uratować w jego sercu resztę nadziei, która cicho wierzyła, że skrzyp kajdanek i głośne odstrzały były harmonią uwolnienia księcia, który teraz przesiadywał komnatę dalej, odsypiając ciężki wieczór.

Theo jednak nie odpowiedział mu wprost. Można powiedzieć, że nie odpowiedział mu w ogóle. Victor sam domyślił się werdyktu swojego pytania, kiedy dostrzegł gęste, słone łzy spływające ciurkiem po polikach służącego, wyglądającego, jakby płakał nieustannie od ostatnich trzech godzin. Victor wiedział, że zapłakany Theo, wstrząśnięta Charlotte siedząca na podłodze tuż obok kanapy, na której posadzony został czy też Blair natarczywie obgryzający swoje paznokcie, byli jawnymi dowodami na odebranie Scarletta spod ich opieki. Mimo to zdezorientowany szatyn ubiegł spojrzeniem po pomieszczeniu, zdając sobie sprawę, że dalej tkwili w tej jednej, niezbyt wielkiej komnacie. Odciski wojskowych butów odbijały się na królewskim, starym dywanie, wnosząc do pomieszczenia błoto, natomiast z korytarza, z którego jeszcze kilka godzin temu wyłonił się jeden z żołnierzy z przerażającym oskarżeniem, teraz ubiegało poruszenie w całym pałacu.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz