Rozdział 34

184 19 18
                                    

 - To na pewno dobra droga? Nie poznaję tych budynków – Eiji odgarnął z czoła mokre kosmyki włosów, starając się przekrzyczeć ulewę.

- Cicho siedź, próbuję się skupić – Gentaro przystanął przed rozwidleniem dwóch ulic. Przyglądał się ze zmarszczonymi brwiami przemoczonej mapie – Wyszliśmy z drugiej strony. Trzeba iść w prawo – wskazał na drogę, po której walały się kartony i ruszył przodem.

Poszedłem za nimi. Odchyliłem kaptur nieco do tyłu, rozglądając się, czy nikt za nami nie idzie. Odwróciłem się z powrotem, nikogo nie zauważając.

Wzdłuż drogi, za siatką ciągnęły się tory metra. Przez okna widać było snujące się po pociągu postacie. Chwiały się i zataczały, co chwilę na siebie wpadając. Było ich co najmniej kilkadziesiąt. Całe szczęścia drzwi w wagonach były zamknięte.

Zaraz za torami stały wysokie bloki oraz otaczające je drzewa. Chodnikiem przed nimi podążała utykająca kobieta. Jej noga była wygięta w nienaturalny sposób. Normalny człowiek nie dałby rady poruszać się w takim stanie, więc nie miałem żadnych wątpliwości co do tego, że była jedną z zarażonych osób.

Niedaleko niej szedł niski mężczyzna. Zakrwawiona kurtka zsunęła mu się z ramion, odsłaniając poszarpaną koszulkę oraz wiele ran.

- Yoichi, nie zostawaj w tyle. Musimy trzymać się blisko siebie – Eiji przystanął i obejrzał się na mnie. Przyśpieszyłem więc i dołączyłem do ich dwójki.

Przeszliśmy przez most biegnący nad torami. Po jego obu stronach stało kilka samochodów. Zza uchylonych drzwi białej ciężarówki zwisała nieruchoma ręka. Zajrzałem do środka, zachowując bezpieczny dystans. W fotelu kierowcy siedział martwy mężczyzna. Jego głowa ułożona była na kierownicy. Przyjrzałem jej się dokładniej i przez moment wydawało mi się, jakby lekko się poruszyła. Odruchowo chwyciłem nóż i jak najszybciej się stamtąd oddaliłem.

Skrzyżowanie, na które prowadził most było całkowicie zawalone samochodami. Drzwi większości z nich były otwarte na oścież. Ludzie stojący w korku, usiłowali z pewnością uciec przed tymi potworami. Ciekawe, czy chociaż niewielkiej garstce z nich się to udało.

Wyminęliśmy karetkę wgniecioną w barierki przy chodniku. W środku niej słychać było ciche trzaskanie.

- Tam pewnie też znajdziemy kilka leków – Gentaro zatrzymał się przy pojeździe.

- Wyraźnie słychać, że ktoś jest w środku – Eiji stanął obok niego.

-To co? Mamy broń, więc w czym problem?

- Niepotrzebnie narobimy hałasu. Trzymajmy się planu.

- Jak zwykle wszystko utrudniasz. Wiesz ile sprzętu medycznego może być w środku?

- Utrudniam? - Eiji zbliżył się do niego wściekły – Generał nawet nie wie, że wzięliśmy ze sobą cywila i to w dodatku dziecko. Wiesz co by było, gdyby coś mu się stało?

- Więc martwisz się tylko o to, żeby twoja idealna reputacja nie spadła w oczach generała.

W Eijim zagotowało się ze złości. Już miał zamiar coś powiedzieć, ale Gentaro pociągnął go za mundur, przez co oboje zderzyli się ze sobą czołami. Mnie zaciągnął do siebie za kaptur i dopiero wtedy zauważyłem wychodzącą zza karetki kobietę, którą widziałem po drugiej stronie torów. Z bliska jej wykręcona noga wyglądała jeszcze obrzydliwiej.

Gentaro popchnął nas do tyłu i szybkim ruchem wbił nóż między oczy kobiety. Ta od razu upadła na chodnik. Mężczyzna wyciągnął nóż z jej czaszki i wytarł ostrze o spodnie munduru. Krew sącząca się z jej rany spłynęła ulicą wraz z deszczem, lądując następnie w studzience.

Infekcja Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz