9 🂡 ostrze kompromitacji

518 66 47
                                    


                 Warto w tym momencie jednak zaznaczyć jedną, ważną rzecz — Vincent miał w sobie, aż za dużo wewnętrznego honoru

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

                 Warto w tym momencie jednak zaznaczyć jedną, ważną rzecz — Vincent miał w sobie, aż za dużo wewnętrznego honoru.

Nigdy nie dawał splunąć sobie w twarz, a w razie już ewentualności, nawet sam nie odpłacał się tym samym. Musiał doprawdy niebywale gardzić swoim wrogiem, aby pochylić się do tak niechlubnego i pełnego barbarzyńskiej odrazy czynu. Był cholernym dżentelmenem z krwi i kości, który nie dawał wejść sobie na głowę i wiedział, jak potraktować osobę, która próbowała uniżyć jego dumie. A ludzie wokoło dobrze o tym wiedzieli.

Tak było do tego momentu.

Blondyn stał na środku apartamentu hotelowego. Krew powierzchownie została z niego starta, gdy tylko wyprowadzono go ze środka sceny w duchu momentalnej fali odbitych fleszy, narracyjnych komentarzy dziennikarzy czy zszokowanych głosów niosących się ponad ludem. Mimo to, oprócz rany na honorze, ten cały wybryk niósł za sobą rany cięte na pierwszych stronach gazet oraz popołudniowych, pilnych wiadomościach, których Vincent zakazał włączać. Znaki po tym wybitnie złośliwej karmie rysowały po sobie różowawy odcień na jego włosach. Całe jego ubrania były przemoknięte, niegdyś biała koszula teraz niosła za sobą krwisty odcień, a od rozzłoszczonego mężczyzny zanosiła się obrzydliwa, świńska woń, przez którą Florence niemalże dusząc się tuż po wejściu, otworzył na oścież drzwi balkonowe.

W tym wszystkim jednak, wbrew pozorom, w Vincencie nawet nie obudził się ten przewrażliwiony gen na punkcie zarazków oraz obrzydzenia do krwi. Gdy pułapka zalała jego głowę, zszokowany mężczyzna nie miał pojęcia, jak powinien zareagować w takiej sytuacji. Nikt nigdy nie miał na tyle odwagi, aby go upokorzyć. Wyszczuć z niego drobny, nieśmiały, niosący u niego nikłą słabość aspekt, tylko po to, aby ośmieszyć go przed tysiącem ludzi na żywo i milionami w telewizji. Nikt nigdy nie miał takiej odwagi, aby po całym tym zdarzeniu jeszcze uśmiechnąć się do niego. Podpisać się jawnie pod tym czynem z dumą i zadowoleniem, którego odznaczenie w szerokim uśmiechu Wilsona w tym momencie przewijało się przez umysł Vincenta niczym niosące za sobą traumę wspomnienie.

Mężczyzna wpatrywał się pusto w opustoszałą przestrzeń w jego apartamencie. Wokoło niego krzątali się ludzie, próbujący już na zapas ukoić jego nerwy. Mówili do niego, proponowali prysznic, jednak blondyn jedynie stał, nawet nie zważając uwagi, kiedy Marshall popędził w jego stronę, swoimi równie brudnymi łapskami zdejmując z niego marynarkę oraz rozpinając guziki śmiertelnie drogiej koszuli. Nie zważał uwagi na palce stykające się z jego kleistą skórą, nawet nie było pewności, czy aby na pewno mrugał albo oddychał. Marshall nie zważał na to, zdrapał materiał z ramion mafioso, oglądając z żalem zburzoną w krwistym wydaniu koszulę.

— Koszula od Dior, nie wytrzymam, przecież ona kosztuje tyle, ile cała trzustka — zapłakał smętnie fioletowowłosy.

W tym czasie natomiast Florence przyglądał im się z daleka, jakby bojąc się w ogóle podejść bliżej. Mimo tej cichej wręcz utopionej w spokoju postawie Vincenta, tylko osoby, które zdołały poznać go najlepiej, były w stanie dostrzec pioruny, które unosiły się ponad głową mężczyzny. Wokół niego emanowała aura mordu. Wyglądał jak tygrys, zszargany nikłym spokojem i skupieniem, gdy szykował się do wykonania ataku na swoją ofiarę.

YINYANG TIGEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz