Home, sweet home

93 4 2
                                    

– Nie płacz, maleńka – powiedział cicho Fenn, nachylając się nad kołyską. Dziecko zaczęło rozkopywać kocyk, którym wcześniej było okryte, machając nóżkami i rączkami. Z jego ust wydobywało się ciche kwilenie, ale mężczyzna wiedział, że będzie tylko gorzej. Popatrzył przez ramię na śpiącą żonę, z ulgą stwierdzając, że nawet się nie poruszyła.

Wróciła prawie godzinę temu, w środku nocy i wypowiedziawszy kilka niezrozumiałych słów po prostu zasnęła, a on jej na to pozwolił, widząc jak wiele wysiłku sprawiają jej najprostsze czynności. Miał to szczęście, że całe dnie spędzał z dzieckiem, jako, że Nowi Protektorzy całkiem dobrze radzili sobie pod czujnym okiem Axe. Natomiast cała organizacja mandaloriańskiego ruchu oporu spoczywała na barkach Bo-Katan, a ona nie mogła znaleźć zastępstwa.

– Hej, cichutko – szepnął, wyciągając córeczkę z kołyski. Ułożył ją na piersi, kładąc dłoń na jej główce, gdy zaczęła płakać coraz głośniej. Kątem oka zauważył poruszenie nieruchomej do tej pory sylwetki Bo-Katan. W słabym świetle niewielkiej lampki, którą zaświecił, by dotrzeć do kołyski, dostrzegł jej zielone oczy, wpatrujące się w niego.

– Wszystko w porządku? – zapytała cicho, siadając na łóżku. Fenn uśmiechnął się do niej lekko.

– Tak, prawdopodobnie zły sen. Nakarmiłem ją niedawno – odpowiedział, po czym podszedł do Bo-Katan i usiadł obok. Wyciągnęła ramiona w stronę córeczki, a Fenn bez zastanowienia oddał ją. Kobieta uśmiechnęła się, gdy Atin dopadła jej włosów i pociągnęła mocno za kilka kosmyków. Uwielbiała to robić, Fenn śmiał się nie raz, że odziedziczyła to po nim.

– Ja też za tobą tęsknię, At'ika – powiedziała cicho Bo, przytulając dziecko do siebie. Atin uspokoiła się w jej ramionach, wtulając się w ciało swojej mamy.

Przez ostatnie kilka dni prawie się nie widywały. Bo-Katan o świcie wstała do niej, gdy dziewczynka płakała, ale po nakarmieniu jej oddawała maleństwo w ramiona męża i biegła na spotkanie, naradę, kolejne planowanie misji i trening. Nie tak wyobrażała sobie pierwsze miesiące z dzieckiem, jednak nie miała na to wpływu. Wiedziała, że ma jednak wpływ na przebieg wojny.

– Powinnam spędzać z tobą więcej czasu, maleństwo, wiem o tym – dodała Bo.

Fenn uśmiechnął się łagodnie. Nie miał jej za złe tego, że wciąż była nieobecna w życiu Atin. Na początku było to denerwujące, szczególnie gdy nie rozpracowali jeszcze swojego nowego planu dnia i wszystko było chaotyczne, wypełnione złością i płaczem Atin, a czasami i Bo-Katan. Często się kłócili, nie odzywali do siebie, próbując przemilczeć własną złość. Jednak z biegiem tygodni było coraz lepiej. Nauczyli się rozmawiać o tym, co działo się pomiędzy nimi, a gorsze chwile były tylko przetartym wspomnieniem.

– Chcesz spać dzisiaj z mamą? – zapytała, patrząc na dziecko. Atin wtuliła się mocniej. – Okay.

– Chcesz żebym ją ukołysał?

Bo-Katan uśmiechnęła się, ale pokręciła głową. Oparła się o wezgłowie ich łóżka, na wpół siedząc na wpół leżąc, układając córeczkę na brzuchu i piersi. Fenn położył się po swojej stronie łóżka i spojrzał w kierunku maleństwa. Atin podniosła się na rączkach i spojrzała w jego stronę.

– Cześć, mała – zagadnął cicho i podparł się na łokciach, by mniej więcej zbliżyć się do jej wysokości. Cmoknął ja delikatnie w policzek, a Atin zaśmiała się.

Bo-Katan wiedziała, że łączy ich wyjątkowa więź. Cóż, miała nadzieję, że jej więź z córeczką jest równie mocna. Chciała by tak było. Kochała swoje dziecko i naprawdę robiła wszystko, by zapewnić mu bezpieczeństwo i trochę lepszą galaktykę.

Jedną dłonią trzymała córeczkę, a drugą wyciągnęła w stronę ukochanego, by następnie wplątać palce w jego włosy. Skierował wzrok na nią, po czym posłał jej uśmiech, który zawsze poprawiał jej nastrój. Mogła wracać zmęczona, śpiąca, zdenerwowana, jednak gdy tylko spotkała jego spokojne, niebieskie oczy i delikatny uśmiech – cały świat stawał się lepszy. Podobny dar otrzymała Atin, to musiało być dziedziczne.

– Kocham cię – szepnęła, przenosząc dłoń na jego policzek.

– Też cię kocham, Bo'ika – odszepnął, po czym podniósł się nieco, by sięgnąć jej ust. Pocałunek był krótki, wyjątkowo przerwany przez niezadowoloną Atin, która przestała być w centrum uwagi. Fenn zaśmiał się cicho, zanim wrócił do poprzedniej pozycji. – Jesteś zazdrosna, Atin?

Pocałował córeczkę we włosy, po czym położył się obok, opierając delikatnie głowę o ramię Bo-Katan.

– Z cała pewnością jest zmęczona, tak jak ja – powiedziała.

– Tak myślę.

Bo-Katan pocałowała córeczkę w czoło, a następnie ułożyła ją między nimi. Kciukiem delikatnie gładziła jej główkę, nie przestając się uśmiechać. Atin początkowo patrzyła tylko na nią, a po chwili zamknęła oczka, zasypiając, ukołysana nocną ciszą i bliskością ukochanych osób.

Fenn patrzył na córeczkę jeszcze przez kilka minut, po czym przeniósł wzrok na Bo-Katan.

– Znam to spojrzenie – powiedział cicho. Położyła się na boku i uśmiechnęła. – Co jest?

– Zaśpiewasz nam kołysankę?

– Wam? Atin już śpi, a ty jesteś chyba trochę za stara – zaśmiał się.

Bo-Katan przewróciła oczami, po czym przymknęła powieki. Nie minęła nawet chwila, kiedy usłyszała cichy, nieco nieśmiały głos ukochanego. Uwielbiała jego śpiew i często przysłuchiwała się, gdy śpiewał Atin, próbując ukołysać ją do snu.

– Dziękuję, Fenn'ika – wyszeptała, odnajdując jego dłoń.

Nie widziała jego uśmiechu, ale była pewna, że pojawił się na jego ustach. Uśmiech, który sprawiał, że czuła się lepiej, na ustach człowieka, którego kochała najmocniej w całej galaktyce...

I'll show you the stars || star warsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz