Rozdział 2

622 31 48
                                    

Wciąż negatywnie nastawiony do podróży Percy pojawił się na Mugolskim lotnisku o wyznaczonej porze. Jego tata przyjechał z nim, chciał wiedzieć jak to wszystko działa, ale Percy wiedział, że Bill albo Charlie go wysłali i jego tata sądzi, że Percy po prostu zwieje. Nie dziwił mu się, no ale poczuł się urażony.

— Co jak samolot spadnie? — zapytał Percy.

— Nie spadnie. — zapewnił jego tata rozglądając się z zaciekawienien po lotnisku.

— Skąd ta pewność? — zapytał Percy patrząc na ojca nieco nieufnie.

— Bo mugole to geniusze. — powiedział Artur jakby to była najbardziej oczywista sprawa — Percy nie bądź tak negatywnie nastawiony. Zobaczysz Nowy Jork!

— Nie uważam żeby to była naciekawsza rzecz. — powiedział sceptycznie Percy poprawiając okulary.

— Z tym Nowym Jorkiem to trochę wygląda jakby ktoś sobie robił z ciebie żarty. — powiedział Artur.

— Tato. — powiedział Percy — Fred nie bawi się moim życiem. — odparł.

— Tylko mówię, że to podejrzanie dziwne, że akurat teraz...

— Tato!

— No dobrze. Nie krzycz Percy. — powiedział Artur — Muszę już iść do pracy. Poradzisz sobie? Nie będziesz próbował zwiać?

— Nie, daj spokój tato, to moja praca. — powiedział Percy wywracając oczami.

— Jak będziesz w Hotelu, zadzwoń do mamy. — powiedział Artur klepiąc syna po plecach — No! Baw się dobrze!

— Dzięki, nie zamierzam. — powiedział Percy, jego tata otworzył usta, ale uznał, że nie warto się kłócić z synem.

Opóźniony o trzy godziny samolot w końcu wzbił się w powietrze, a Percy był skazany na siedem godzin w dość ciastym pomieszczeniu pełnym ludźmi. Przeklinał w głowie szefa, że nie załatwił mu miejsca w pierwszej klasie, albo chociaż zezwolił na teleportację. Jego szef jednak uznał, że to zbyt niebezpieczne i może się poważnie uszkodzić, dlatego wymyślił ten absurdalny pomysł z samolotem. Bill i Charlie mówili, że to jest nawet fajniejsze niż teleportacja, ale on, Percy, nie zgadzał się z ich opinią.

Gdy wylądował w Nowym Jorku była godzina była siódma wieczorem, dlatego zmęczony po podróży musiał wsiąść do brudnej taksówki i zajechać pod hotel. Przeogromny budek sięgający aż do nieba, Percy'emu wydawał się być trochę przerażający. Gdy w końcu zdobył klucz do swojego pokoju musiał wsiąść do windy i wjechać na dziewiąte piętro. Mógł narzekać ile chciał, mówić jak to mu się nie podoba i jak okropny jest Nowy Jork i jak bardzo chce wrócić do przyjaznej mu Anglii, ale był pod wrażeniem. Jego pokój był dość spory i miał dwa dość spore pokoju i łazienkę. W kolorach bieli beżu oraz z wielkimi oknami, z których miał idealny widok na Nowy Jork. Największe wrażenie zrobiła na nim sypialna, która chyba była większa nawet od jego własnego mieszkania, który przy tym wyglądał jak dziupla. Słońce już chyliło się ku zachodowi, więc pokój oblał się złotem i różem.

— Wcale mi się nie podoba. — powiedział do siebie próbując się przekonać.

Widząc stojący na stoliku kawowym telefon sięgnął po niego i wybrał numer rodziców. Jego mama odebrała prawie od razu, a on słyszał w pomieszczeniu głosu co znaczyło, że nie są sami. Co więcej pewnie zakładali się między sobą ile Percy tak wytrzyma.

— Już jesteś? — zapytała.

— Tak, mamo. — powiedział Percy wpatrując się w zachodzące słońce i wylegując się beżowej kanapie.

— I co? Jak ci podoba? — zapytała i w pokoju nastała cisza, jakby każdy kto tam był wyczekiwał jego odpowiedzi.

— Jest beznadziejnie. — skłamał.

— Kłamie! — usłyszał głos Billa w tle.

— Naprawdę tak źle? — zapytała jego matka.

— Tak. — powiedział robiąc po części na złość tym co stwierdzili, że mu się sposoba.

— No ale...

— Kłamie! — odezwał się Charlie.

— Percy dotarł? — zapytał George.

— Podoba mu się? — zapytała Heather.

— Nie.

— Kłamie! — stwierdzili oboje w tym samym czasie.

— No dobra, kłamię. — przyznał Percy, a w słuchawce usłyszał oklaski.

Rozmawiał z mamą przez pół godziny, a później zszedł na kolację. Mógł wziąć co tylko sobie zapragnie, ale nic nie smakowało tak dobrze jak kuchnia jego mama. Gdy wrócił sam nie wiedział co ma robić. Spotkanie ma wyznaczone dopiero na następny dzień o godzinie dziesiątej, dlatego od niechcenia puścił sobie mugolski telewizor. Praktycznie każdy z jego braci miał taki w swoim mieszkaniu, a on jako jedyny nie, bo uznał to za zbyt drogi wydatek. Dopiero po północy położyć się w łóżku i zasnął jak małe dziecko otulone przez matkę. Wciąż przeklinał siebie w duchu, że to mu się podoba. Nie powinno. Zawsze myślał, że to nie jest w jego stylu, że woli bardziej kamienice niż wielkie budynki aż do chmur. Nie twierdził od razu, że podoba mu się to na tyle by zostawić Londyn i przeprowadzić się tutaj, ale było przyjemnie.

Somebody To Love | Percy Weasley Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt