Rozdział 5

10.6K 591 260
                                    

Późnym popołudniem czarny mercedes zajechał na okrągły podjazd Cameron House. Zatrzymał się tuż przed szerokim wejściem do sporego zabytkowego zamku, który przerobiono na luksusowy kompleks hotelowy otoczony polem golfowym. Gdy wysiadłam z samochodu, spojrzałam w stronę jeziora Loch Lomond. Słońce oślepiało, a przy brzegu goście korzystali z tak rzadkiej jak na Szkocję pogody. Sasha miała rację – najbliższe dni zapowiadały się pięknie. Boy hotelowy zajął się moim bagażem, a ja zaczęłam dzwonić do koleżanki, która jak zwykle nie odbierała telefonu. Tym razem chociaż uprzedziła mnie, że ma na dziś zaplanowaną wycieczkę na Highlands z rodzicami i zostawi mi w recepcji kartę do naszego pokoju.

Choć okazało się, że mamy z Sashą do dyspozycji wspólne łóżko, pokój był przestronny i elegancki. Utrzymany w klasycznym szkockim stylu i ozdobiony granatowym tartanem na zasłonach oraz obiciach. Z okna rozpościerał się widok na jezioro oraz na fragment pola golfowego, gdzie kilku zapalonych sportowców właśnie szukało w krzakach swoich piłeczek. Odetchnęłam i z ulgą opadłam na miękkie łoże typu king-size.

Jestem daleko od tego bałaganu. Będę tu miała spokój.

Mówi się, że ucieczka nie jest rozwiązaniem problemu, jednak przy moim zaburzeniu wycofanie się bywa często najlepszym wyjściem. I jedynym, które nie zniszczy mojej długo wypracowywanej stabilizacji psychicznej. Przez moment zastanawiałam się, czy zaryzykować sprawdzenie Messengera, ale na samą myśl o tym, że Flynn mógł mi odpisać, ogarniał mnie stres. Doszłam do wniosku, że wejdę na Facebooka dopiero po powrocie do Westfield, kiedy kurz już dawno opadnie po wydarzeniach ostatnich dni i większość ludzi zapomni o mojej potyczce z pieprzonym księciem Springtown.

Odświeżyłam się, przebrałam w luźne jeansowe ogrodniczki i ruszyłam na obchód kompleksu hotelowego. W recepcji zostawiłam butelkę dobrej whisky, którą tata kazał wysłać do pokoju rodziców Sashy w podziękowaniu za moje wakacje. Poinformowano mnie tam, że poza sauną, basenem i jacuzzi mam do dyspozycji trzy bary oraz cztery różne restauracje, w których goście Dymitra Rostova mają otwarty nieograniczony rachunek. Od razu wybrałam się więc do jednej z nich, bo po podróży umierałam z głodu.

Sasha: [ Wróciłam, gdzie jesteś? ]

Ja: [ W Cameron Grill, chodź! ]

Sasha: [ Biegnę!!! ]

Skończyłam właśnie jeść, gdy Sasha z rumieńcami na alabastrowych policzkach wpadła do restauracji w stroju trekkingowym. Wyściskała mnie na przywitanie i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, opadła na kanapę naprzeciwko i zaczęła:

– Musisz natychmiast ze mną pójść – powiedziała z zacięciem, wbijając we mnie wielkie orzechowe oczy.

– Coś się stało?

– Tak – odparła natychmiast, wiążąc ciemne włosy w kok. – W lobby jest tak przystojny typ, że umrę, jeśli go nie zobaczysz. Gapiłam się na niego cały ranek przy śniadaniu, ale on nic. Jest taki, no wiesz... nonszalancja, skupienie, olewka. Ślepy jakiś.

Roześmiałam się tylko, bo byłam przyzwyczajona do tego typu wypowiedzi ze strony Sashy. Zakochiwała się średnio raz na tydzień, a potem przechodziło jej, gdy trafiała na kolejny obiekt westchnień. Korzystała z życia bez ograniczeń, a romans był jej ulubioną tego formą.

– Okej, chodźmy zobaczyć twojego przyszłego chłopaka. – Podniosłam się i ruszyłam za Sashą, która już pomykała między stolikami.

– W sumie to ja jakby... jestem już w związku od kilku dni. Poznałam kogoś – rzuciła, zerkając na mnie.

– Sasha?! – prychnęłam śmiechem.

– Chodził za mną i jest słodki, więc co miałam zrobić? – jęknęła. – Ech, życie jest ciężkie. Tyle ciach, a ja się nie rozdwoję.

Tamtego Lata (WYDANE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz