Rozdział Ósmy

15 1 3
                                    

  Minęły trzy dni nim sztorm się uspokoił i ucichł. Fale dalej były niespokojne lecz już nie tak bardzo. William przez ten czas nie robił nic oprócz picia rumu. Skończył się wczorajszego popołudnia. Nic dziwnego nie działo się przez te trzy dni. Lecz była to cisz przed burzą, przed śmiercią biednego latarnika, przed ostatecznym finałem.
- William dobrze wiesz ze oni nie przypłyną ko i że zginiesz tutaj na tej cholernej wyspie -  mówił sam do siebie -  Wiesz także że twoja żona będzie się martwić, dobrze że dałeś Carrdfortowi list. -  powiedział. W liście było napisane że może zginąć na morzu i że gdyby on już nie wrócił ma zająć się ich synkiem i nie dopuścić by się zmarnował.
   Sam William dawał sobie maks trzy dni. Wody było minimalnie mało, może półtorej litra. Jedzenia już wcale, musiał coś złowić.
   Wziął koszyk i udał się na brzeg południowy gdzie można było łowić.
   Zarzucił go i po chwili wyciągnął. Pusto.
- Ifhramie, wysłuchaj mojej opowieści. -  usłyszał głos z morza, wiedział do kogo należy.
- Gdzie są Twoje siostry? - zapytał.
- Jestem tylko ja i tylko ja byłam tutaj.
- Niemożliwe, Creed pisał o dwudziestu jeden syrench.
- Nie on to pisał lecz ja. Podobnie jak jego kartę reguł.
- Po co? Dlaczego ty to pisałaś.
- Żeby cię powoli dobrowadzac do obłędu. Żebyś wreszcie uwierzył.
- Co się z nim stało? Co się przytrafiło Thomasowi Creedowi?
- Oszalal do tego stopnia że skoczył z dachu latarni morskiej, całkiem nago, a ja patrzyłam jak rozbija się o podłoże wyspy.
- Czym żeś jest?
- Mitycznym stworzeniem, twoja rodzina na ciebie czeka, a Thomas żyje...
- Co?!
- Przeżył upadek.
- To nie możliwe, to jest po prostu nie możliwe, uwierzę we wszystko tylko nie w to, Cardfort przecież mówił...
- Jest moim stwórcą.
- Co? Cardfort? Niby jak...?
- Stworzył mnie swoimi marzeniami, zawsze c ciał się pizyb Creeda i sam zostać latarnikiem, lecz nie miał predyspozycji, nikt by go nie przyjął, dlatego stworzył mnie żebym pozbywała się każdego latarnika jaki ty będzie pracować.
   W tym momencie William zbladł i się przewrócił, nie stracił przytomności, ale jego mózg był już nie do użytku, popadł w psychozę paranoidalna wywołaną przeżyciami na wyspie. Nie myślał już jak racjonalny człowiek, myślał tylko o tym co się stało.
   Wtem syrena złapała go za nogi i wciągnęła do morza, by tam spoczął już na wieki.
   Tak oto kończy się historia Williama Ifhrama Winslowa.

SyrenaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz