Rozdział czternasty

344 30 5
                                    

Pierwszy styczna 1254 rok

Wrażliwie czuła dłoń przepłynęła łagodnie po smukłym pysku rosłego konia, zanim siodło zostało mocno osadzone na jego tęgim grzbiecie, a rumak parsknął lekko, nie wydając się jednak zirytowanym, wręcz przeciwnie, wydawał się wręcz podnieconym, aby pokonać rytmicznie kolejne piętrzące się góry i wioski, śledząc swym wyrafinowanym spojrzeniem ich nienaganną wyjątkowość. San uśmiechnął się lekko, dumny ze swego ogiera, nim bezmyślnie wspiął się na jego pokaźny grzbiet, tak, jakby było to mu pisane od dziecka.

Lekko poklepał brunatne futro ogiera, oczekując, jak i jego towarzysz zasiądzie z równą dumą na czarnym rumaku ze srebrzystą zbroją nałożoną ja jego węglową skórę. Yunho jak zwykle upewnił się, iż obaj ich towarzysze byli doskonale napojeni i najedzeni przed drogą, gdyż dbali o swe konie, zbyt dobrze wiedząc, jak ważne jest zaufanie tego majestatycznego zwierzęcia.

-Byeol, musimy się sprężyć - Wyszeptał lekko i zwinnie książę, zanim łagodnie uderzył lejcami, aby zmusić ogromną istotę do szaleńczego biegu. Nie przejmowali się niczym innym bowiem, niżeli umykający niemal zbyt gwałtownie przez ich palce czas. 

Gdzież mogła być bowiem Omega? Czy nie była już zabraną przez kogoś innego? San lekko ścisnął srebrny pierścień czystości, który spoczywał bezpiecznie u jego piersi. To ważne, dla przyszłego Króla, aby posiadał on dowód dziewictwa swego partnera, jako potwierdzenie, aby zwiększyć swój autorytet.

Yunho wiódł zgrabnie na przedzie, prowadząc ich nieco bocznymi drogami z dala od znanych im miejsc zagrożenia, choć w ich drodze towarzyszył znakomity druh u ich boku, tak dla pewności, aby zaatakowani mogli mieć szansę do samoobrony. Byli dobrymi wojami, jednak podczas walki wystarczy sekunda nieuważności, sekunda zawahania, a cały twój świat legnie w gruzach zupełnie, nie istniejąc... umierając.

Stukot kopyt dudnił porywczo tuż przez piaszczyste i błotniste tereny, uderzając spiesznie i gwałtownie, nie dając nawet pół sekundy wytchnienia, kiedy brnęli pomiędzy wysokimi pniami, gdy te rozciągały się nad ich głowami. Klimat pomiędzy ich dwoma Królestwami Albae i Silvae był z lekka odmienny, z racji na górzyste ukształtowanie terenów tego drugiego, dlatego też zaskoczeniem było nie odczuwać tak potwornego chłodu, do którego mieszkańcy licznych szczytów zdołali już przywyknąć po latach jego istnienia.

Wciąż było to jednak zaskoczeniem, choć śnieg nie opadł i nie pokrył obu tych krain.

Wraz z lekko powstającym świtem, który unosił swe niewidoczne sponad chmur promienie, dostrzegli pierwsze rysy najbliższych z wiosek o gorzko drewnianych konstrukcjach, które wciąż wydawały się pogrążonymi w najpóźniejszych fazach słodkiego snu, to jednak nie obchodziło oddanych jeźdźców, którzy, choć w akcie poszanowania, zwolnili tempa swych wierzchowców, wciąż nie zatrzymali się, aby odstąpić kroku.

Jechali bowiem dalej, marudząc lekko, choć bezszelestnie na głośny stukot podkutych kopyt, które niosły swój dźwięk pomiędzy domami duchów. To było zaskakującym, iż wciąż nikt nie wybrnął ze swych chałup, jednak jak San skromnie podejrzewał, to zaledwie kwestia kilku kolejnych minut, nim to opuszczone miejsce rozleje się we śpiesznych, węglowych masach ludzkich.

Aż nagle ich konie zatrzymały się gwałtownie, parskając w niezadowoleniu, gdy ich spojrzenia padły gwałtownie w dół na niewielkie, wpół nagie ciało, pokryte w pełni wszelakim brudem otoczenia, które przejęło również jego długowłosą skroń, kulejącą blisko ziemi w poddaniu. Blade, drżące ramiona skąpo okryte zostały jakąś tkaniną o wyraźnie wyrafinowanej barwie i kroju, sprawiając, iż San zmarszczył brwi. Pomimo brudu wydawała się mu dziwnie znajomą, jednak odrzucił tę myśl równie szybko, dostrzegając wszelakie podarcia i zniszczenia, gdyż jego była zawsze perfekcyjnie zadbaną.

-P-proszę - Jęknął czystym błaganiem niewielka istota pod ich stopami, wydając się wątłą i bliską zasłabnięcia, a jej wychudzone i w wielu miejscach posiniałe od mrozu ciało, trzęsło się w gwałtownych spazmach - Błagam. 

Mężczyźni wymienili się spiesznie spojrzeniami w znajomym wyrozumieniu, nim dziedzic skinął hojnie swą skronią, pozwalając, aby to Yunho rzucił bezradnemu stworzeniu część ich zapasów i jakiś przestarzały, koński koc.

Stworzenie, niczym istota mroku wycofała się spiesznie, niemal uciekając przed słońcem, czy i jego blaskiem, skamlała swe bezmyślne mantry wdzięczności za ten żałośnie niewielki podarek i ku ich szczęściu, gdy tylko zsunęła się z drogi w swym śpiesznym kroku, mogli swobodnie minąć ją obojętnie.

San był bliskim, aby zatrzymać się znów, czując, jak w powietrzu unosi się wątłe źdźbło znanego mu zapachu... Zapachu, który czuł poprzedniego dnia, który wypełniał i uwodził jego zbuntowany umysł. Zapach tej omegi. Rozejrzał się w jej poszukiwaniu, lecz nie dostrzegł niczego, co mogłoby ją przypominać, kiedy jedyną rzeczą w okolicy prócz podstarzałych i upadłych chat była ta skromna istota dalekie stopy już dalej.

Dało mu to jednak wątłą nadzieję, iż może, w niedalekim czasie, jego omega przejeżdżała właśnie tędy, dając mu odrobinę przedsmaku, którym mógł się kierować, jak w legendach, czy baśniach o Jasiu i Małgosi. Jej zapach. Wątły. Ulatniający się. On był drobnym nawiązaniem do słabych okruszków pozostałości ich obecności... ich drogi.

Miał tylko nadzieję, iż jego omega, jego przyszły partner z woli Bożej i królewskiej, był bezpieczny i ciepły w ten lodowy poranek.

-San, powiedz, jeśli chcesz, abym reprezentował cię, gdy tam dotrzemy - Zaczął cicho Yunho, wiedząc, iż tak wysoko położonej w ich rodzie szlachcie, nieodpowiednim była rozmowa z kimś mu uniżonym i o chłopskich walorach urodzenia. Dziedzic skinął więc skronią, posyłając wdzięczny uśmiech swemu towarzyszowi, zanim cała ich trójka wstąpiła na dwór królewskiego zamku.

Gęste, białe marmury zdobiły pobliskie ściany i kości od ich stopami, ukazując obraz niemal w pełni adekwatny do swej nazwy. Alabastrowe domy były zalążkiem wielkiego pałacu, który wznosił się tak czysto i wykwintnie w anemicznej nieskazitelności śnieżnego puchu. Więc kiedy jeźdźcy zatrzymali się u podnóży wysokich schodów, wydawali się niemal zbyt ciemnym zanieczyszczeniem dla tej bieli pobliża... Niczym węglowy pień wyrastający podnóża pokrytej lodowymi płatami łąki.

-Znak rozpoznawszy tej omegi? - Spytał Yunho, aby przyszłościowo wiedzieć, gdy zostanie o to zapytanym. A zapewne będzie.

-Śnieżne włosy i oceaniczne oczy - Odpowiedział San bez najmniejszego tchu.

ℭ𝔬𝔩𝔡 𝔥𝔢𝔞𝔯𝔱 // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz