KLEANT [8]

21 5 7
                                    

- Prosiłem o chrust, nie o... Czymkolwiek to jest - Kleant uniósł brwi, krytycznie przyglądając się kobiecie sterczącej u boku Nialla. Dobrze zbudowana, niegdyś promieniująca dumną i chwałą, lecz obecnie przygarbiona i osowiała zakapturzona dama. - Czy to zbyt trudne polecenie?

Gdy dzieciak zbliżył się do nich u boku tajemniczej postaci, pierwszym, na co Kleant miał ochotę, było uniesienie głosu i zapytanie, cóż on sobie wyobraża, przyprawiając ich o kolejny kłopot, jakby nie mieli ich wystarczająco wiele. Druga myśl - należy wyciągnąć broń, na domiar złego ukrytą gdzieś na dnie powozu, ponieważ dotychczas wystarczała mu nabyta zwinność i umiejętność troszczenia się o siebie. Nie potrzebował przechodzić do ofensywy, kiedy potrafił wycofać się w odpowiednim momencie. Trzecia reakcja, powrót do pierwszej, acz wzmożonej dodatkową irytacją, nadeszła w momencie, gdy blondynek stwierdził, że wszystko jest w porządku, a w środek ich zatajonego obozowiska wprowadza przyjaciółkę wyglądającą bynajmniej nie przyjaźnie.

- Kleancie - mruknął ostrzegawczo Astasio, domyślając się, jak brzmiałby ciąg dalszy tej tyrady. - Niall z pewnością miał w tym jakiś cel - tu zerknął znacząco na chłopaka, chcąc upewnić się, czy rzeczony cel faktycznie istniał. Jak na gust bruneta, za bardzo przywiązał się do niewiele znaczącego pionka. Pomimo usilnego wyjaśniania mu, jakim przywiązanie bywa kamieniem u nogi.

- Ta osoba - zaczął blondyn, nie zrażając się od razu. - To Kyongkuana - rozłożył ramiona, dumnie wskazując na niemrawą postać za sobą. - Znana pod tysiącem innych imion, utalentowana magiczka, rozbijająca wrogi orszak jednym skinieniem dłoni, ocalająca tysiące istnień prostym gestem, a tak się składa, że moja stara znajoma. I tak się składa, że zaproponowała nam pomoc przy stworzeniu państwa bez magii.

- Państwa bez magii? - le Valet z powątpiewaniem uniósł brew, popatrując to na dzieciaka, to na wrak człowieka w pobliżu. Usiłował dojrzeć twarz rudowłosej, lecz w nikłych refleksach księżyca graniczyło to z cudem. Znała się na sztuce kamuflażu, chociaż oczywiście jeśli nie zmieniała ubrań co kilka godzin, na niewiele się jej to zda.

- Nie każdy magik musi korzystać ze swojej mocy - odezwała się, ze stukotem poprawiając przewieszony przez ramię potargany wór. - Ja na przykład za nią nie przepadam.

- Istnieje niewielu magików nie opierających nań całego doświadczenia życiowego - nieznaczna zmiana w ułożeniu dłoni, tonie głosu i spojrzeniu. Kolejne spotkanie w dusznej sali narad, kolejny brak właściwej przywódczyni, kolejne tłumaczenia, dlaczego to on musi przeprowadzić negocjacje. Przyjemny dreszcz emocji, poczucie zaufania i nietypowej władzy, choć tym razem nie upadnie ono po kilku kwartach, zburzone niby domek z kart. Wspaniałe zawirowania adrenaliny, nie zaburzone przez lęk.

- Proszę zaufać, w moim wypadku tak nie jest, le Valet - kobieta wyprostowała się, prezentując całą sylwetkę, o wiele masywniejszą niż można się spodziewać. - Jeśli mam jakiś cel w życiu, to znaleźć miejsce, gdzie nie będę musiała korzystać z niej do udowodnienia własnej wartości.

- Czcze gadanie - skrzyżował ramiona, czując na sobie ostrzegawcze spojrzenia Astasia. Nie posunie się za daleko, nie będzie kląć po szewsku ani nie rzuci się w wir hazardu. Nie wszystkie istniejące złe pomysły czyhają na każdym kroku.

- Posłuchaj - zakapturzona rozłożyła ramiona w pojednawczym geście. Spod szaty na moment wychyliła się śnieżnobiała, podłużna kość, okalająca oblicze wojowniczki. Oryginalny sposób na ukrycie twarzy. - Ty potrzebujesz miejsca na swoje idylliczne miasteczko, a ja mam w tym swój interes - odgarnęła pęk płomiennych włosów na ramię, w nocnym świetle bardziej przypominających krwistą czerwień. - To chyba wystarczające?

Neniam VenosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz