Terminus

410 27 53
                                    

    Gdy tylko z Michonne weszliśmy do domu pierwsze co to kobieta spytała, czy mają tutaj apteczkę. Niestety nie mieli, ale i tak byłam jej za to wdzięczna. Mieli resztkę zimnej wody w kranie, więc nakazała mi obmyć ranę, po czym znów obwiązać resztką bluzki. Faktycznie nie była ona głęboka i chyba nawet nie trzeba było jej zszywać, za co byłam ogromnie wdzięczna. To jednak nie znaczyło, że nie bolało. Choć, gdy tylko zerknęłam na Ricka, poczułam że odzyskuję siły, a ta moja mala ranka ma się nijak do tego jak wyglądał.

    Razem z ciemnoskórą zjedliśmy niewielkiej ilości posiłek, ktory na to co jadłam w ostatnich dniach, był najlepszym co mogło mnie spotkać, a gdy sróbowałam tego puszkowego jedzenia myślałam, że się popłaczę.

    – Chcesz jeszcze? – spytał Carl, który obserwował mnie przez cały czas jak jadłam i prawie wylizałam talerz.

    Byłam głodna, ale zdawałam sobie sprawę, że nie mogę się tak opychać jedzeniem, po tak długim czasie nie jedzenia.

    – Na pewno? – dopytał.

    – Tak – odpowiedziałam. – Z chęcią bym się położyła spać – dodałam, zerkając za okno w kuchni. Powoli zapadał mrok, ale była to godzina wczesna. Nie pytałam nawet o prysznic, szczerze wątpiłam, iż była tutaj bierząca woda. Wytarłam się wcześniej mokrym ręcznikiem i powinno mi to starczyć.

    – Jasne – odparł, po czym zapeowadził mnie w kierunku salonu. – Śpimy tutaj, razem, żeby znów się nie zgubić w razie niebezpieczeństwa. Proszę, połóż się na tym materacu – powiedział, wskazując leżacy na ziemi materac, który znajdował się zaraz obok kanapy, ryglującej drzwi.

    – Dzięki – powiedziałam, po czym od razu się tam położyłam, czując się jak w niebie. Nie mam nawet pojęcia, kiedy ale zasnęłam, słysząc jeszcze ciche dobranoc.

    Obudziły mnie czujeś śmiechy. Wstałam jak poparzona, przez dosłownie ułamek sekundy sądząc, że to wszystko co się wydarzyło to był tylko sen, ale szybko zdałam sobie sprawę z rzeczywistości.

    Nie chciałam przerywać rozmowy Carlowi i Michonne, którzy bardzo dobrze się dogadywali, dlatego jeszcze chwilę poleżałam, ale później musiałam udać do łazienki. Zastanawiałam się, czy Michonne stała się taka gadatliwa, bo spotkała ludzi, na których bardzo jej zależało, czy była taka cały czas, ale nie miała ochoty rozmawiać ze mną. Udałam się na górę, bo tam wszystko było lepiej zachowane. Wczoraj nie przyglądałam się jakoś bardzo wystrojowi tego mieszkania, ale wydawało mi się, iż mogli mieszkać tutaj bogaci ludzie, zwłaszcza patrząc na to, że w pokoju dziecięcym znjadował się osobny telewizor.

    Gdy już wróciłam z łazienki znów weszłam do pokoju chłopca. Rozejrzałam się i jedyne co moje oczy zarejestrowały to półkę z książkami, które nie były zniszczone. Uśmiechnęłam się i do niej poeszłam. Trochę bałam się je dotknąć, ale w końcu to wszystko ze mną wygrało. Wzięłam do ręki pierwszą lepszą, ale nie zdążyłam przeczytać tytułu, bo usłyszałam za sobą kroki.

    Odwróciłam się i ujrzałam Carla.

    – Hej – powiedziałam, gdy usiadł na kanapie schowanej w chyba szafie tego pokoju.

    KIwnął mi głową na powitanie, wyglądało to tak, jakby coś go gryzło. Z książką w ręku podeszłam do niego. Z jakiegoś dziwnego powodu nie chciałam, aby na mnie patrzył, miałam tłuste włosy, podartą bluzkę i brudne dżinsy i choć wiedziałam, że liczyło się to, iż przeżyłam, nie mogłam uciszyć w głowie tego głosika.

    – Stało się coś? – spytałam niepewnie.

    – Nie, tylko myśłałem o Judith... – wyznał, unosząc na mnie wzrok. Spaliłam buraka momentalnie.

Jutro Będziemy Martwi || Carl Grimes ✓Donde viven las historias. Descúbrelo ahora