„Rola czarnego charakteru zależy tylko od tego, kto opowiada historię"
- Rose Reed. - zrywam się z miejsca, po usłyszeniu swojego nazwiska. - Zapraszam. - dodaje głos, a ja dopiero uświadamiam sobie, gdzie jestem.
Z trudem podciągam się z krzesła i stawiam pierwsze kroki w kierunku biurka profesor Wright. Staje przed nim i pokornie patrzę na starszą kobietę.
- Nie jest to najgorsze, co czytałam. - mówi, poprawiając widniejące na jej nosie okulary. Spogląda na mnie. - Ale mogło być lepiej.
Powstrzymuję się przed wywróceniem oczami. Kobieta wręcza mi kartkę, z którą udaje się ponownie na swoje miejsce. Chwilę mi ten spacer zajmuje, bo cała aula jest dość duża. Siadam i rzucam kartkę na stolik.
- Wkurwiłam się. - z tymi słowami spoglądam, na przysypiającą po mojej lewej blondynę. Ana jak zwykle wygląda nienagannie. Długie włosy ma spięte w ciasny koczek i jest w pełnym makijażu. Ma na sobie błękitny komplet, składający się z ładnie skrojonej marynarki i spódnicy przed kolano.
- Przynajmniej już wiesz, że zdałaś - mówi zaspanym głosem, zerkając na mnie spod długich rzęs. - Ja, aktualnie modle się o 3.
- Nie ważne jak bym się starała, ta stara wiedźma i tak daje mi 4. - rzucam, ignorując jej słowa i wywracam oczami. Starałam się, żeby ten esej wyszedł perfekcyjnie. Chciałam, chociaż raz dostać piątkę od Wright. Od początku semestru lecę na trójach i czwórkach. Najwyraźniej jest to po prostu nierealne. Nie łatwo utrzymać stypendium, jak ktoś cały czas robi ci pod górkę.
- Poszukajmy jej chłopaka. - mówi niespodziewanie Ana, a na jej twarzy pojawia się szatański uśmiech. Patrzę na nią z niedowierzaniem, na co ta wywraca oczami i dodaje: - No ewidentnie jej czegoś w życiu brakuje. - z tymi słowami, zaczyna zabawnie gestykulować rękoma. Parskam śmiechem.
- Masz rację, może jest po prostu samotna. - przytakuje dziewczynie i teraz obie spoglądamy z empatią w stronę Wright. Nie trwa to jednak długo. Nie jestem ani trochę zaskoczona, kiedy widzę, że akurat wydziera się na jakiegoś chłopaka, targając jego pracę zaliczeniową.
- Albo po prostu jest zołzą. - słyszę ponownie po mojej lewej stronie. Znowu chce mi się śmiać. Razem z Aną staramy, się jak tylko możemy, ale ciężko nam opanować rozbawienie. Zasłaniam twarz esejem, szczerząc się jak głupi do sera.
- Bardziej przydałby się jej egzorcysta. - rzucam, spoglądając na dziewczynę zza kartki papieru. Poruszam zabawnie brwiami.
- Ana Harris do mnie. - odzywa się znajomy głos.
Blondynka nagle blednie na twarzy, a minę ma jakby zobaczyła ducha. Wstaje ze swojego miejsca i mijając mnie, szepcze tylko: módl się za mnie. Dalej zasłaniam się esejem, bo ta cała sytuacja jest dla przekomiczna.
Obserwuje jak dziewczyna, dociera do biurka profesorki. Widzę, jak staje przy nim i uważnie słucha jej słów. Ana, wciąż jest cała blada, ale stara się to ukrywać za wymuszonym uśmiechem. Wright za to już jakieś cztery razy wywróciła oczami i co chwila wyrzuca ręce w powietrze. Po kilku minutach Harris bierze od niej swój esej i ponownie zmierza w moją stronę. Przechodzi zgrabnie obok i odzywa się dopiero po zajęciu miejsca.
- Rose, zdałam! - wypala dziewczyna, spoglądając na mnie. Jest cała w skowronkach i macha mi kartką przed oczami. - Dostałam 3, zaraz nie wytrzymam ze szczęścia!
Dawno nie widziałam u niej tyle entuzjazmu. Uśmiecham się szczerze, bo wiem, co to oznacza.
- Widzisz, jaka jesteś zdolna. - z tymi słowami, krzyżuję ręce na klatce piersiowej. - Ewidentnie trzeba to uczcić. - mówię, posyłając jej pełne podziwu spojrzenie. Dziewczyna od razu rozumie, o co mi chodzi.
CZYTASZ
play with fire
Teen FictionMichael White właśnie zmierza w moją stronę i wydaje się być wkurwiony. Całkiem mnie to bawi. Podchodzi bardzo blisko, staje naprzeciw mnie i patrzy mi prosto w oczy. Poprawia taktownie brązowe włosy i mówi: porozmawiamy. Bierze mnie za rękę i ciągn...