whatever happened in Greenwich

12.3K 280 292
                                    

- Co się dzieje w Greenwich, zostaje w Greenwich. - rzuca rozanielony Lucas, kiedy już prawie jesteśmy na miejscu.

Nie przypadł mi do gustu ten pomysł. W zasadzie uznałam go za najgorszy z możliwych. Mimo wszystko Ana i Luce szybko postarali się o zmianę mojego zdania. Nie zliczę, ile razy usłyszałam, że to będzie: „impreza mojego życia". Nie czułam się jakoś pocieszona ich słowami, ale starałam się nie psuć atmosfery.

- To chyba tu. - mówi Ana, spoglądając na lokalizacje, wysłaną wcześniej przez Nicole.

Wjeżdżamy właśnie przez bramę. Przed moimi oczami ukazuje się ogromny biały dom. Ten widok zapiera dech w piersiach. Na początku mijamy wielki zielony ogród. Jest w nim wiele drzew i krzewów. Wszystkie idealnie przystrzyżone, a na trawie nie widzę ani jednego opadłego liścia. Samochód przejeżdża podjazd po wyłożonej na nim grafitowej kostce. Spoglądam przed siebie, kiedy podjeżdżamy bliżej do rezydencji. Ogromny budynek ma trzy piętra. Na drugim widnieją dwa długie, symetrycznie ułożone wobec siebie balkony. Ma wiele również obszernych, prostokątnych okien. Ponownie czuje się jak w jakimś drogim filmie. Zapewne nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz.

- Dobra, to nawet na mnie robi wrażenie. - mówi Lucas, zajeżdżając praktycznie pod same drzwi. - Wysiadajcie, a ja pojadę zaparkować.

Anie nie trzeba dwa razy powtarzać. Kiedy chłopak zatrzymuje samochód, ta od razu wybiega z niego ucieszona. Trzaska przy wyjściu mocno drzwiami. Jestem świadoma, że Luce tego bardzo nie lubi. Zaskakuje mnie, więc kiedy nie rzuca żadnym niemiłym komentarzem.

- Jeszcze cię za to zamorduje. - mówię zadziornie, spoglądając przy okazji w jego stronę. Obraca się do mnie i posyła mi zadowolony uśmiech.

- Tylko na to czekam. - odpowiada uradowany, na co wywracam oczami. Postanawiam wyjść z samochodu. Ciągnę za klamkę i przechodzę przez próg.

- Okej to miejsce naprawdę jest piękne. - rzucam, kiedy tylko rozglądam się wokół siebie.

Londoño odjeżdża gdzieś za budynek, od razu po moim opuszczeniu auta. Biorę głęboki wdech i patrzę w stronę Any. Dziewczyna wydaje się równie zauroczona co ja. Rozgląda się dookoła z widocznym uśmiechem na twarzy.

- To będzie niezapomniany wieczór Rose. - mówi, a ja mimowolnie nie mogę zaprzeczyć.
Miała racje.

- Wchodzimy czy podziwiasz architekturę Harris?

Dziewczyna przenosi swój wzrok na mnie.

- Jeszcze się pytasz? - odpowiada pytaniem na pytanie i zaczyna zmierzać w kierunku budynku. Bez dłuższego zastanowienia, podążam za nią.

Podchodzimy do głównego wejścia. Ana pisze teraz coś w telefonie. Nie musimy długo czekać. Po zaledwie chwili wielkie zdobione drzwi otwierają się przed nami. Moim oczom ukazuje się James Evans. Jest ubrany w czarne dżinsy i ciemnozieloną koszulę. Dodatkowo dobrał do tego również czarną marynarkę. Włosy ma zaczesane do tylu. Precyzyjnie skanuje wzorkiem nasze sylwetki.

- Witam szanowne panie. - rzuca rozweselony, a uśmiech automatycznie pojawia się na jego twarzy. Mężczyzna od razu odsuwa się, żeby wpuścić nas do środka. - Nicole kazała mi was stąd odebrać.

- Dziękuje pięknie.

Przekraczam próg domu. Rozglądam się właśnie po wnętrzu i dalej nie wierzę własnym oczom. Wchodzimy do pomieszczenia, które jest utrzymane głównie w kolorze bieli, z czarnymi akcentami. Przed sobą widzę wysokie, zakręcane schody, które zapewne prowadzą na kolejne piętra. To one jako pierwsze rzucają się w oczy. Zaraz za nimi znajduje się przejście, prowadzące na jakiś korytarz. Nad naszymi głowami, pod wysokim sufitem wisi kryształowy żyrandol. Całe pomieszczenie jest urządzone na pozór minimalistycznie. Jest tu niespotykanie dużo wolnej przestrzeni. Ta właśnie przestrzeń wydaje się nadawać niejako luksusowego wyglądu temu miejscu.

play with fireOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz