Rozdział 1

9K 898 180
                                    

— Jak się czujesz?

— Dobrze. 

— Ile punktów w skali?

— Trzy? — River westchnęła cicho. Bardzo nie lubiła tego momentu. — Może cztery. 

— To gorzej niż ostatnio. 

— Faktycznie — powiedziała. 

Pokiwała głową i wbiła wzrok w ścianę. 

Przy pierwszej wizycie była skrępowana, bo była bardzo niezręczna. Nawet nie przez to o czym chciała porozmawiać, ale przez fakt, że terapeutka robiła wiele dramatycznych przerw i wtedy cisza piszczała w uszach. Czasami River czuła przymus odezwania się. Bo tak wypada. Ale potem pomyślała, że terapeutka stosuje na nią jakąś dziwną metodę zmuszenia do mówienia. 

Rozejrzała się po pomieszczeniu i zauważyła nowe kwiaty w wazonie. Co tydzień były jakieś inne. W tamtym tygodniu były to białe tulipany, a dziś były to żółte róże. Lekko zwiędłe, kilka płatków nawet spało na blat. Zastanawiała się czy Pani Lee sama je kupuje. A może je od kogoś dostaje? W głowie River od razu pojawił się jeden z sobotnich poranków, kiedy wybrała się do Russella. Była w połowie drogi do Portland i zbliżała się do kolejnego przystanku. Russell do niej zadzwonił i powiedział, żeby wysiadła, gdy autobus się zatrzyma. River nie zadawała pytań. Po prostu wysiadła na kolejnym przystanku i rozejrzała się dookoła. Russell czekał na nią oparty o swój samochód, a w dłoni trzymał niewielki bukiet kwiatów. Potem pojechali na plażę. Dokładnie w to miejsce, gdzie kilka miesięcy wcześniej spotkali się podczas Balu Zimowego. Bardzo lubiła to wspomnienie. 

Potrząsnęła lekko głową, gdy zdała sobie sprawę z tego co się przed chwilą wydarzyło. Już kolejny raz w przeciągu kilku tygodni, odpływała gdzieś myślami. Nie było to to samo co zdarzało się jej wcześniej. Jej mózg pracował w trochę inny sposób i nie bardzo się jej to podobała. Głównie dlatego, że była pozbawiona jakiejkolwiek kontroli. Jej myśli same przeskakiwały z jednej na drugą. Szły w stronę, która ich zdaniem była najlepsza. River mogła jedynie za nimi podążać. Czasem udawało jej się to powstrzymać. 

Tak jak teraz. 

Spojrzała na Panią Lee i przyjrzała się jej twarzy. Była to kobieta zbliżająca się do pięćdziesiątki, a mimo to jej twarz wyglądała młodzieńczo. Może to zasługa genów albo dbania o siebie. Jednak w jej twarzy był coś smutnego. A może to po prostu zmęczenie? Ona pewnie też by była zmęczona, gdyby cały dzień słuchała o problemach innych. River poprawiła się na swoim miejscu i zaczęła bawić się frotką na swoim nadgarstku. Kilka razy próbowała ją wyrzucić, ale za każdym razem rezygnowała. 

— A jak pani minął dzień? — odezwała się i nie do końca była świadoma dlaczego akurat to opuściło jej usta. 

— Nie musisz o to pytać, skarbie. 

— Wiem, ale pomyślałam, że warto o to zapytać — powiedziała i wzruszyła ramionami. — Cały dzień pani siedzi i pyta innych jak się czują, ale pewnie nikt nie zapytał o to jak pani się czuje. 

— Na tym polega moja praca. 

— No tak, ale...to trochę dołujące. 

— Trochę, masz rację — kobieta posłała jej delikatny uśmiech.  — To jest to o czym rozmawiałyśmy na naszym drugim spotkaniu, jesteś u mnie właśnie z tego powodu — terapeutka powiedziała. — Potrzebujesz pomagać innym. 

— Hm?

— Zmartwiłaś się moim stanem. 

— Tylko zapytałam jak się pani czuje, to nic wielkiego. 

Czterech Ojców River Conway | TOM III ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz