Prolog + słowo od autora

15K 598 209
                                    


Cześć! Jeśli jeszcze mnie nie znasz, to pozwól, że pokrótce się przedstawię. Nazywam się Marcel Moss i jestem autorem kilkunastu powieści kryminalnych i młodzieżowych, m.in. „Mój ostatni miesiąc", „Nie odpisuj" oraz serii „Liceum Freuda" osadzonej w realiach prestiżowej warszawskiej szkoły. Po ponad trzech latach przygody z pisaniem postanowiłem zacząć publikować na Wattpadzie. Skłoniły mnie do tego liczne prośby czytelników oraz chęć rozwijania się jako autor „młodzieżówek".

O czym opowiada książka „The Candidates. Panna Richwood"? Jest to historia 18-letniej Jasmine, która w jednej chwili dowiaduje się, że całe jej dotychczasowe życie było kłamstwem. Wkrótce dziewczyna przenosi się z Illinois do słonecznej Kalifornii i poznaje stryja Bernarda Richwooda - ekscentrycznego miliardera spędzającego większość czasu w swojej ogromnej rezydencji. W miarę upływu czasu Jasmine zaczyna mieć coraz więcej pytań odnośnie swojej przeszłości i działalności stryja. Gdy zaniepokojona postanawia wrócić do domu, Richwood składa jej nietypową propozycję...

Miło mi poinformować, że książka ukaże się w wersji papierowej już 17 maja. Dziękuję za wszystkie zamówienia :)

Proszę też o trzymanie się zasad kultury - bądźmy dla siebie mili. Życzę Ci miłej lektury i dziękuję za wszelkie wskazówki oraz zainteresowanie. Zachęcam też do informowania o "The Candidates" na TikToku :)

_

PROLOG

- Panno Jasmine, informuję, że rozpoczęliśmy zniżanie do lotniska w Los Angeles. - Z głośnika wmontowanego w panel nad moją głową wybrzmiał niski głos pilota. - Proszę o zapięcie pasów bezpieczeństwa. Wylądujemy za około dziesięć minut. Dziękuję za wspólną podróż i życzę miłego pobytu w Kalifornii.

Niemal w tej samej chwili podeszła do mnie ubrana w elegancki, czarny uniform stewardessa. Tuż przed startem z lotniska w Springield przedstawiła mi się jako Olivia. Poprosiłam ją, by mówiła mi po imieniu.

- Na lotnisku czeka już na ciebie Kurt, zaufany szofer pana Richwooda - wyjawiła po upewnieniu się, że mam zapięty pas. - Zawiezie cię prosto do Hidden Hills.

- Jaki jest mój stryj?

- Nie mnie to oceniać, bo w trakcie czterech lat pracy spotkałam go tylko raz. Było to zeszłego lata podczas lotu do Seattle. Pan Richwood bardzo rzadko podróżuje, więc byłam zaskoczona, że w ogóle miałam przyjemność go poznać.

- Nie rozumiem... W takim razie po co mu prywatny odrzutowiec, skoro prawie wcale nim nie lata? - Moje pytanie sprawiło, że Olivia delikatnie się uśmiechnęła.

- Nie odrzutowiec, a odrzutowce - poprawiła mnie. - Ma ich pięć i wszystkie służą transportowi osób do jego rezydencji.

- Wygodny ten mój stryj... Ale cóż, tacy jak on pewnie mogą sobie na to pozwolić.

- Pewnie tak... - odrzekła zdawkowo Olivia, po czym wróciła na swoje miejsce.

Następne minuty spędziłam, podziwiając przez okno skropioną przedpołudniowym słońcem panoramę Los Angeles. Zawsze marzyłam o odwiedzeniu Kalifornii, ale nie sądziłam, że stanie się to w takich okolicznościach. Jeszcze kilka dni temu byłam zwyczajną nastolatką, która nigdy nie podróżowała samolotem, a jedynym wielkim miastem, które odwiedziła, było Chicago. Tymczasem właśnie przeleciałam nad kilkoma stanami na podkładzie prywatnego odrzutowca należącego do jednego z najbogatszych ludzi świata. Bernard Richwood... Człowiek, który dosłownie wywrócił moje życie do góry nogami. Nagle dowiedziałam się o istnieniu krewnego, który chciał mnie uczynić jedyną spadkobierczynią ogromnego majątku. W najśmielszych snach nie napisałabym dla siebie takiego scenariusza.

Po płynnym lądowaniu Olivia i druga stewardessa zniosły po schodach moje wypchane po brzegi walizki i przekazały je czekającemu na dole mężczyźnie. Ubrany był on w szary garnitur, do którego dobrał czarną koszulę.

- Dzień dobry, panno Stokes. Mam na imię Kurt - powiedział oficjalnym tonem dobrze zbudowany, siwiejący czterdziestokilkulatek. Jego gładka, pozbawiona zmarszczek mimicznych twarz nie zdradzała żadnych emocji. - Proszę ze mną.

Po kilku minutach szybkiego marszu dotarliśmy do parkingu dla VIP-ów. Kurt umieścił walizki w bagażniku czarnego cadillaca, a następnie otworzył mi tylne drzwi.

- Dziękuję - rzuciłam w trakcie wsiadania.

- Będziemy w RR za około trzydzieści pięć minut - powiedział po tym, jak zajął miejsce za kierownicą.

- RR?

- Richwood Residency - sprecyzował i uruchomił auto.

Przejęta zbliżającym się spotkaniem z jedynym żyjącym krewnym nie byłam w stanie skupić się na podziwianiu widoku za oknem. Zestresowana próbowałam podpytać Kurta o stryja, ale ten stwierdził wymijająco, że „pan Richwood bardzo się cieszy na nasze spotkanie". Wkrótce zatrzymaliśmy się przed jedną z bram prowadzących do Hidden Hills, a serce omal nie podeszło mi do gardła. Wciąż nie mogłam w to wszystko uwierzyć. „Totalne szaleństwo", pomyślałam, po czym wysłałam mojej przyjaciółce Katie zdjęcie białego szlabanu.

„Już dotarłaś? Czaaaad! To kiedy wpadasz na kawę do Miley Cyrus?" - spytała, załączając roześmianą emotkę.

„No wiesz? Mogłabyś chociaż powiedzieć, że wszystko będzie dobrze..." - odpisałam.

„A dlaczego miałoby nie być? Nie panikuj, Jas. Richwood to twój przyjaciel, nie wróg. Zapomniałaś już, jak miło się do ciebie zwracał w liście?"

„Pisał go osiemnaście lat temu. A co jeśli jest teraz zupełnie innym człowiekiem?"

„Bądź dobrej myśli. Gdyby było z nim coś nie tak, jego pracownicy raczej dyskretnie by cię uprzedzili" - stwierdziła Katie.

„Jasne... Oczerniałabyś własnego pracodawcę? Poza tym sami nie wiedzą zbyt wiele na jego temat. Stewardessa, która pracuje dla niego od czterech lat, tylko raz widziała go na oczy. Mam złe przeczucia..."

Katie skwitowała moją wiadomość trzema kropkami, a za minutę dodała:

„Weź głęboki wdech i ciesz się chwilą. WSZYSTKO BĘDZIE DOBRZE. Tylko nie każ mi zbyt długo czekać na pierwsze relacje ;)".

Po mniej więcej dziesięciu minutach powolnej jazdy krętą drogą, dotarliśmy do ogromnej, żelaznej bramy otoczonej wysokim na co najmniej piętnaście stóp murem. Kurt wyjął ze schowka czip, którym otworzył bramę, a następnie wjechał na teren porośniętego licznymi drzewami i idealnie przystrzyżonymi krzewami parku. Niemal na każdym zakręcie przy drodze stał mężczyzna w czarnym garniturze i okularach przeciwsłonecznych. Domyśliłam się, że to pracownicy ochrony, choć zdziwiła mnie ich duża liczba. Chciałam nawet spytać Kurta, czy Richwood zawsze w ten sposób witał gości, ale nim się obejrzałam, zza drzew wyłonił się potężny, trójkondygnacyjny pałac z różową fasadą, mnóstwem prostokątnych okien i trójkątnym szczytem. Nie sądziłam, że na celebryckim osiedlu pełnym nowoczesnych willi znajdę tak klasycystyczny budynek. Oddzielał go od nas okrągły plac, w którego środku umiejscowiono fontannę w kształcie kobiety trzymającej na głowie donicę.

- Jesteśmy na miejscu, panno Stokes - powiedział Kurt tuż po tym, jak zaparkował auto przed, jak ją określił, Richwood Residency. Następnie opuścił pojazd i otworzył mi drzwi.

- A moje walizki? - spytałam, gdy wskazał mi wyprostowaną ręką wejście do budynku. Zdobione witrażem drzwi znajdowały się za czterema kolumnami, które podpierały szeroki balkon.

- Zaniosę je do pokoju. Zapraszam do środka. Pan Richwood pani wyczekuje.

Nie chciałam wchodzić sama do cudzego domu, dlatego zaczekałam, aż Kurt wyjmie z bagażnika walizki, a potem ruszyłam z nim w stronę drzwi. To był ten moment. Za chwilę miałam poznać człowieka, który wywarł kluczowy wpływ na moje życie. Człowieka, który przed laty jedną decyzją zmienił dla mnie wszystko.

The Candidates. Panna Richwood (Tom 1) [WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz