Odkąd pamiętam fakt, że urodziłam się jako Josephine Black napawał mnie obrzydzeniem. Po czasie raziło mnie to już do tego stopnia, że sam widok mojego domu rodzinnego przyprawiał mnie o dreszcze. Podobne uczucie towarzyszyło mi i tym razem, kiedy wychodziłam z gabinetu Dyrektora w poniedziałkowy poranek. Schodząc po spiralnych schodach ściskałam pasek mojej czarnej torby przewieszonej przez ramię i przeklinałam Merlina, że urodziłam się jako członek rodu Black.
Starożytny i na pozór szlachetny. Ród czystokrwistych czarodziejów. Od wieków szczycący się tym, że mają w pełni magiczne pochodzenie.
Toujours pur.
Motto mojej rodziny huczało mi w głowie przez co czułam jakby miała zaraz pęknąć.
Koncepcja czystości krwi nigdy nie wydawała mi się istotna. Choć wszystkie starożytne rodziny kładły na ten aspekt duży nacisk w wychowaniu swoich pociech, mi bez wątpienia nie udało się tego wpoić. Kiedyś zastanawiałam się nawet, czy byłabym w stanie żyć z takimi samymi przekonaniami co mój ojciec. Lecz gdy tylko o tym pomyślałam, obraz ten ginął z moich myśli tak szybko jak się pojawił. Zbyt mocno raził mnie fakt, że poglądy Blacków były okrutnie niemoralne.
Nigdy nie chciałam być takim potworem jak on.
Do dziś w koszmarach słyszę te przerażające krzyki niewinnych istot spowodowane okrucieństwem mojego ojca.
Zafiksowanie Blacków w tym temacie spowodowało, że nie okazywali łaski nawet swoim najbliższym. Idealnym przykładem jest moja ciotka, siostra mojego ojca i wuja Fineasa. Jako pierwsza w ich opinii zszargała nasze nazwisko, gdy tuż po ukończeniu Hogwartu wyszła za mąż za mugola, za co bez żadnego zawahania została wydziedziczona i nazwana zdrajcą krwi.
Teraz z perspektywy czasu widzę ją jako bohaterkę, która mimo reżimu wiedziała co jest dla niej najważniejsze i nie pozwoliła by ktoś narzucał jej swoje wartości, tak brutalne i pozbawione jakiejkolwiek moralności.
Lecz jako kilkuletnia dziewczynka bałam się, że skończę jak ciocia Iola.
Bałam się wizji, że skończę sama i nie będę miała nikogo, kto by się mną wtedy zaopiekował. Teraz całym sercem marzyłam o tym by móc odejść.
Wszystko skomplikowało się dlatego, że urodziłam się z umiejętnością władania niezidentyfikowaną dziedziną magii. Napawało to całą rodzinę strachem, gdyż nikt kogo znali nie spotkał się z tym nigdy wcześniej. Brak jakiejkolwiek kontroli nade mną powodował długotrwałe dyskusje o tym co jest ze mną nie tak i jak temu zaradzić. Nikt nie lubił dziwolągów w swoim otoczeniu, szczególnie oni. Do dziś patrzą na mnie z pogardą, jakby patrzyli na mugola.
Nie bez powodu więc, to czy pójdę do Szkoły Magii i Czarodziejstwa stało pod wielkim znakiem zapytania. Jestem pewna, że to że tu jestem przesądził fakt, że dyrektorem jest wuj Fineas. Od moich pierwszych dni w Hogwarcie miał mieć na mnie oko śledząc wszystkie moje poczynania, by w odpowiedniej chwili zareagować. Dlatego też od pierwszej klasy tradycją stały się rozmowy przy herbacie w jego gabinecie.
Zawsze przynajmniej raz padały te same stwierdzenia.
"Nie przynoś nam wstydu"
"Zachowuj się jak przystało na czarownice z porządnej rodziny"
"Pamiętaj o zasadach, Josephine. Inaczej powiadomię Twojego ojca, a wtedy wiesz jak to się skończy"
Rozmowy te zatem miały na celu przypomnienie mi po raz tysięczny, że mam się nie wychylać i nie brać udziału w niczym co skłoniłoby mnie do użycia nieokiełznanej części moich magicznych umiejętności. Miałam całkowity zakaz uczestniczenia w nieoficjalnym klubie pojedynków, a swoje umiejętności w walce na różdżki mogłam szkolić jedynie pod czujnym okiem Profesor Hecat na zajęciach z Obrony Przed Czarną Magią.
YOU ARE READING
ONLY IF WE GET CAUGHT | SEBASTIAN SALLOW
Fantasy„Pierwszy raz odczułam, że go tracę, kiedy spojrzałam w jego oczy i ujrzałam nieznajomą mi osobę. A przecież tak niedawno widziałam w nich swoją bratnią duszę" Opowiadanie na podstawie gry "Hogwarts Legacy" oraz uniwersum stworzonego przez J.K. Rowl...
