Prolog

183 9 2
                                    

Powóz podskakiwał na każdej nierówności, woźnica jednak wiedział, że już nie musi przejmować się wygodą Sophi. Uderzała więc co chwilę ramieniem o ścianę dyliżansu i musiała się mocno trzymać, by nie spaść z siedzenia. Była jak worek zgniłych kartofli – bezużyteczna i sprawiająca problem, więc teraz należało się jej pozbyć. I zapomnieć raz na zawsze o jej istnieniu.

Konie galopowały przez ciemne ulice Londynu, poganiane ostrym nawoływaniem woźnicy. Sophia w ogóle nie zwracała uwagi na groźny ton jego głosu ani na swoje obecne niewygody. Jej głowę zaprzątała świadomość, że stała w obliczu nieznanego.

Znów uderzyła się w lewe ramię, lecz nawet nie poczuła bólu. Brakowało jej tchu, w uszach głośno szumiało, a serce tłukło się szaleńczo w piersi. Widok za oknami rozmazywał się w ciemną plamę.

Sophia rozpaczliwie myślała, co powinna zrobić w swoim położeniu. Miała przy sobie dwie sakiewki złotych monet, lecz jeśli prędko nie znajdzie bezpiecznego schronienia, na nic jej się zdadzą. Po jej bladej cerze i okropnie drapiącej, koronkowej sukni, można od razu spostrzec, że posiada przy sobie jakieś kosztowności. Ubóstwo i życie na ulicy jej nie groziło – jeżeli nic teraz nie wymyśli, zostanie po prostu okradziona i prędko zakończy swoje życie.

Dyliżans nagle zwolnił i zatrzymał się, zrzucając Sophię na przeciwne siedzenie. Jej podróż się skończyła.

Podniosła się i w tej samej chwili drzwi powozu z rozmachem się otwarły. Do środka wtargnęło ciepłe powietrze letniej nocy.

– Wysiadaj – woźnica rzucił ponaglająco.

Mimo tego, że noc była ciepła, Sophia wciąż czuła w dłoniach i stopach lodowaty chłód. Woźnica sięgnął niecierpliwie ręką, żeby wyciągnąć ją siłą z dyliżansu i Sophia odruchowo uchyliła się przed jego dłonią. Wyskoczyła na bruk, a torba wypadła z jej trzęsącej się ręki.

Z szybko bijącym sercem, rozejrzała się po skąpanej w mroku uliczce. Dotarł do niej donośny trzask drzwi dyliżansu i klekot końskich kopyt, gdy powóz prędko odjechał. Potem dookoła niej zapadła martwa cisza.

Choć samotność i strach były uczuciami, które Sophia znała najlepiej, to w tym momencie poznała ich nowy poziom – Nie wiedziała czego się bać, a to sprawiało że bała się jeszcze bardziej.

Prawdopodobnie celowo została porzucona teraz w miejscu, gdzie o tej porze lampy już wygaszono. Otaczająca ją ciemność była przytłaczająca i gęsta jak smoła, a na tle rozgwieżdżonego nieba potrafiła dostrzec tylko zarysy wysokich budynków.

Nie łudziła się, że wszyscy teraz śpią i może czuć się tutaj bezpiecznie. Zagryzła wargi z niepokoju i frustracji. Jej plan dopiero zaczynał kiełkować, a że niespodziewanie potoczył się w złym kierunku, nie wiedziała teraz, co powinna zrobić.

Podniosła torbę z ziemi i żeby czuć się bezpieczniej, wyciągnęła różdżkę. Potrafiła wykonać tylko kilka podstawowych zaklęć i starała się teraz nie zastanawiać, że ma to niewiele sensu. Bo nie miała nic innego.

Wzięła dwa głębokie wdechy i postawiła niepewnie kilka kroków. Różdżka trzęsła się w jej wyciągniętej ręce. Sophia wciąż uważnie nasłuchiwała, czy nikt się do niej nie zbliża. Nic nie widziała w złowrogiej ciemności i z minuty na minutę jej niepokój rósł. Miała wrażenie, ktoś ją obserwował i bezszelestnie się do niej zbliżał.

Nagle zderzyła się z czymś twardym i prędko odskoczyła do tyłu. Zawadziła butem o krawężnik i tracąc równowagę upadła tyłem na ulicę.

I w tym momencie, serce niemal podjechało jej do gardła. Oślepiający blask, znikąd rozbłysnął przed jej oczami. Sophia poderwała się i wytrzeszczyła oczy. Przed nią stał teraz wściekle fioletowy omnibus, dziwacznie połyskując tęczowymi refleksami.

Jego drzwi z cichym szelestem uchyliły się bez niczyjej pomocy. Na koźle dostrzegła starca o pucołowatej twarzy, który uśmiechnął się do Sophi szeroko.

– Błędny Rycerz, do usług! – zawołał.

W tym samym momencie jeden z koni parsknął, a Sophia oniemiała odwróciła głowę w jego kierunku. I zamarła.

Do dziwacznego powozu zaprzężone były dwa wielkie... stworzenia i na pewno nie były końmi. Choć miały cztery nogi z kopytami, z ich grzbietu wyrastały wielkie skórzaste jak u nietoperzy skrzydła. Przeraźliwie wychudzone, tak że pod czarną skórą widziała każdą wystającą kość, spoglądały na nią trupiobladymi oczami. Wyglądały potwornie.

Tymczasem woźnica wciąż uśmiechał się miło do Sophi.

– Co za duszna noc, proszę czym prędzej wsiadać! – zawołał przyjaźnie – Jedna pasażerka rzuciła mi dziś na wnętrze cudowne zaklęcie chłodzące, coś wspaniałego!

Sophia wciąż patrzyła na koszmarne stworzenia, zastanawiając się, czy jednak nie śni. W końcu znów uniosła spojrzenie na starca. Poczuła że z wnętrza powozu docierało do niej przyjemne, rześkie tchnienie.

– Może pan...? – Sophia bąknęła i zawiesiła głos, patrząc na magiczny omnibus. – Czy mogę tym dojechać do... Dziurawego Kotła...?

– Ależ oczywiście! – starzec odrzekł jej miłym głosem i Sopha poczuła, jak nadzieja rośnie w jej piersi. – To niedaleko, policzę tylko dwa knuty.

Sophia wciąż nie wierząc w swoje szczęście, niepewnie ruszyła w stronę wejścia. Pierwszy raz od dawna, na jej ustach wykwitł szczery uśmiech.

Tylko w ciemności widać gwiazdy | Sebastian SallowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz