CHAPTER 9.

2.1K 59 9
                                    

— Dzięki mała. — powiedziałem, kiedy Ann podała mi folię malarską. Puściłem sobie muzykę i nucąc zacząłem rozkładać ochronę dookoła samolotu. — To dla ciebie. — uśmiechnąłem się do swojego byłego sąsiada. — Musisz docenić starania, bo zaplanowałem wszystko z wyprzedzeniem na nasz czterogodzinny lot... — popatrzyłem na niego, na strach w jego oczach. — Chyba dałem ci za dużo, wkurza mnie, że jeszcze nie odpowiadasz. Trzeba czekać. — otworzyłem puszkę z redbullem i usiadłem wygodnie w fotelu, patrząc na typa przywiązanego do krzesła. Miałem ochotę roztrzaskać mu łeb, ale obiecałem Abigail, że nie zrobię nic, co byłoby widoczne. Bawiłem się składanym nożem i rozmyślałem, co z nim zrobić. Wiedziałem, że przekonam go do współpracy, ale nie chciałem wymusić tego za szybko. Potrzebowałem się z nim zabawić. Niech poczuje ból, jaki musiała czuć Sara... Być może inne dzieciaki... Aż mnie skręcało na samą myśl, że jeszcze inne niewinne istoty musiały cierpieć. Zgniotłem w dłoni pustą puszkę, wyobrażając sobie gardło mojego towarzysza podróży. Zaczął coś stękać, ale jeszcze niezrozumiale. Zsunąłem się i położyłem nogi na stole, szukając wygodnej pozycji. Odpaliłem papierosa i zerkałem na zegarek, modląc się, by pospieszyć czas. — Chmurko, jesteś na łączach? 
— Czemu ty masz pseudonim Lucyfer, a ja Chmurka? Pojebało cię? 
— Już dawno, nie zauważyłeś? — zaśmiałem się. — Dopóki jestem twoim szefem i płacę ci za pornhuba premium, to chyba mogę sam nadawać pseudonimy operacyjne? 
— Skąd wiesz? Jak... — usłyszałem wątpiący głos przyjaciela. 
— Nie wiedziałem, ale skoro się przyznałeś, to już wiem. Tak się właśnie ludzie sami wygadują. — pokiwałem głową. — Znalazłeś coś ciekawego na sprzęcie naszego nowego kolegi? Muszę go rozliczyć za każdy grzech, skoro już jestem panem piekieł. 
— Na razie nic, ale zrobiłem kopię zapasową, gdyby jakimś cudem chciał to usunąć. 
— Ja nic nie zrobiłem! — usłyszałem za sobą zrozpaczony głos i uśmiech pojawił się na mojej twarzy. 
— Chmurko, rozłącz nas i wyłącz kamery, nie chcesz tego widzieć, bo będziesz miał w nocy koszmary. — rozłożyłem swój ulubiony nóż i podszedłem do swojej ofiary. — Cześć pedomisiu. — ukucnąłem przed nim i spojrzałem się mu w twarz. 
— Kim ty jesteś? — zapytał przerażony. 
— Samym diabłem. — odpowiedziałem z uśmiechem. — Zrobiłeś dużo, bardzo złych rzeczy i wiesz jak to mówią... Karma wraca... I nie mówię o tym, że masz teraz nudności, po środku zwiotczającym mięśnie, bo to jest nic... — powiedziałem z uśmiechem i przechyliłem krzesło do przodu i do tyłu, by podłożyć folię. Rozciąłem mu delikatnie ramię, ale nawet się nie wzruszył. Musze zmienić dostawcę, bo te leki były za dobre. — Jeszcze chwila, nim puści totalnie, więc porozmawiajmy... — usiadłem w fotelu i złożyłem ze sobą palce. 
— Co wiesz, o Sarze...? Małej, pięknej, ośmiolatce, którą krzywdziłeś... 
— Ja? Nie znam żadnej Sary! — roześmiałem się. Czemu każdy uważał, że uwierzę w kłamstwa? Miałem w sobie radar na zmyślane historie. 
— Znasz... I jej cudowną matkę Teresę Bonnet. Ile jej dałeś na dragi, żeby pozwoliła ci przelecieć własne dziecko? 
— Ja nie... — wyprowadzony z równowagi strzeliłem mu w twarz, nie myśląc nad tym, czy poczuł to, czy nie. Jęknął... W końcu leki odpuszczały. 
— Nie kłam mnie, bo wiem o wszystkim! — krzyknąłem, oddech stawał się cięższy, kiedy złość wypełniała moją każdą komórkę. — Nie chcesz po dobroci, to zrobimy to po mojemu. — wsunąłem na dłonie jednorazowe rękawiczki i wywaliłem go z krzesłem. Jęknął żałośnie, a ja przywiązałem mu mocno nogi po bokach krzesła i zsunąłem jego spodnie. — Ugh... Słyszałeś o czymś takim jak depilacja? Ciężko znaleźć tego smutnego robaczka w tym buszu. — zaśmiałem się. Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem zapalniczkę. — Nie będę przed tobą nic ukrywał, to zaboli... Bardzo... — podpaliłem ten busz, smród palonych włosów wypełnił samolot, mieszając się z przeraźliwym krzykiem. Uniosłem kącik ust i podpaliłem następnego papierosa. 
— Błagam! Przestań! — wykrzyczał, a ja polałem go wodą, syczał i wił się. 
— Teraz odpowiesz na moje pytanie? — ukucnąłem przed nim i przystawiłem nóż do jego jaj. — Nie mogę zrobić tego, co bym chciał... Jeszcze nie, bo cię potrzebuję, ale raczej jajami przed ludźmi świecić nie będziesz... — zrobiłem nacięcie. — To po to, żebyś się broń boże nie rozmnożył. Ścierwo trzeba plewić, a ja jestem specjalistą w tej dziedzinie. Kolejne jęki i krzyki pełne cierpienia wyrywały mu się z gardła. — Ile!?
— Sto dolarów... — odpowiedział, dysząc jak pies. 
— Serio ta ćpunka opchnęła dzieciaka za stówę? Za jedną, cholerną działkę koksu? — prychnąłem pod nosem z niedowierzaniem. Widziałem, że zaczęło go zbierać na wymioty. — Nawet się nie waż. — zatkałem mu usta. — Przełknij to, bo jak zarzygasz mi samolot, to cię z niego wypchnę i będą cię skrobać z jakiejś dziury zapomnianej przez boga. Łykał z trudem, ale łykał... — Dobry chłopczyk... — wypuściłem dym z płuc. — Teraz dobrze się zastanów, bo zapytam raz... Czy znasz jeszcze kogokolwiek, kto kładł łapy na dziewczynce? 
— Tylko jednego... — wysyczał.
— Imię i nazwisko. — powiedziałem trzymając go za włosy. 
— Alan McCartney. — powiedział momentalnie. — Bankier z miejskiego banku głównego. — dodał, a ja pokiwałem głową z aprobatą. 
— Widzę, że jednak czegoś się nauczyłeś. W nagrodę masz pięć minut spokoju. — powiedziałem i zostawiłem go. Podszedłem do laptopa i połączyłem się ze Sky'em. 
— Jezu, kurwa, obróć kamerę! — momentalnie odwrócił głowę, a ja się zaśmiałem i przesunąłem laptopa. — Wybacz, ale muszę szybko przekazać nowe wieści. Zacznij namierzać miejscowego bankiera Aaron McCartney i umów mnie na rozmowę o kredyt, czy coś. Może być nawet dzisiaj wieczorem. Wtedy będziemy mogli z Królową Piekieł działać dalej. Bez kontaktu, bo jeszcze nie skończyłem. — rozłączyłem się. Wróciłem do mojego kumpla i ukucnąłem przed nim, po raz kolejny. — Teraz coś zrobisz dla mnie... Zrozumiano? — zapytałem, a on skinął głową. 
— Jutro pojedziesz na policję i opowiesz im to samo, co mi. Zaaresztują cię, wytoczą ci proces... Przegrasz, posadzą cię na kilka lub kilkanaście lat. Pożyjesz sobie tyle ile ci dadzą. Chociaż przyzwyczaj się do podpalanych jaj, bo to jest to, co robią z pedofilami i gwałcicielami w pierdlu. Kiedy twój wyrok się skończy, osobiście cię odbiorę i dokończę, to co  zaczęliśmy tutaj. Wziąłem ostatniego bucha i zgasiłem fajkę na rozcięciu na jego genitaliach. Zaryczał z bólu, starając się wyrwać. — Nie próbuj, bo i tak ci się nie uda. Zrozumiałeś swój los, czy mam ci powtórzyć? 
— Zrozumiałem! — wykrzyczał, kiedy podsunąłem nóż. 
— Dobrze. — zasłoniłem mu oczy. — A teraz znaj łaskę swojego pana... Dam ci spokój, obiecałem Lilith, że dowiozę cię żywego... Tylko nie bierz tego, za coś pewnego, bo zawsze mogę zmienić zdanie, a wtedy... Utnę ci tą namiastkę kutasa i wepchnę ci w dupsko, nim zdążysz się wykrwawić. Choćbym miał je naciąć, by się zmieściło. Nie chcę cię słyszeć do końca lotu... — powiedziałem, a on pokiwał twierdząco głową. Naciągnąłem na niego spodnie, nie chcąc oglądać dłużej tej groteski, niż musiałem. Ściągnąłem rękawiczki i wyrzuciłem je do kosza. Usiadłem w fotelu i zrobiłem głośniej muzykę. Ann przyniosła mi obiad, za który podziękowałem. Odpaliłem grę i skupiłem się na przetrwaniu reszty lotu. Zdrzemnąłem się chwilę przed lądowaniem, a kiedy samolot dotknął ziemi przeciągnąłem się i podszedłem do mojego towarzysza niedoli. — Serio śpisz? Ktoś ci pozwolił? — kopnąłem w krzesełko i mężczyzna się przebudził. — Idziemy Jimmy... Nogi szeroko, bo będzie boleć. — złapałem go za ramię i przeciąłem liny, które trzymały go w miejscu. Wyprowadziłem go z samolotu, szedł jak suka przy nodze swego pana. Chyba nie miał siły nawet walczyć. — Zaboli. — powiedziałem, kiedy wcisnąłem go do bagażnika i zamknąłem klapę. Wróciłem do samolotu i zebrałem wszystkie swoje rzeczy. — Ann! Posprzątaj to dla mnie i wywietrzcie dobrze samolot. Dzięki. — rzuciłem na odchodne i wróciłem do samochodu. Wrzuciłem swoje rzeczy na siedzenie i ruszyłem w kierunku Crystal Palace. — Co tam Chmurko? — zapytałem, kiedy zobaczyłem połączenie przychodzące od Sky'a. 
— Dalej trzeba używać głupich pseudonimów? 
— Ranisz moje uczucia. 
— Lucyfer, ty nie masz uczuć. — roześmiałem się. Jak on dobrze mnie znał... 
— Jadę z przesyłką do siebie. Załatwiłeś coś? 
— Spotkanie masz jutro o 15:00, nie dało się wcześniej, pomimo wkręcania im, jak ważnym klientem jesteś. — odpowiedział, a ja przytaknąłem. 
— No nic, trzeba będzie poczekać, to i tak szybko. Mam nadzieję, że dwa pedomisie wystarczą. — westchnąłem. 
— Jeden powinien wystarczyć, ale w tym powalonym kraju wszystko jest możliwe. — musiałem przyznać mu rację.
— Najważniejsze, żeby udało się wyrwać małą. Jeśli to się uda, będziemy mieli z bani jeden problem. Zostaną jeszcze dwa. Dobra, kończę, jesteśmy już na miejscu. — rozłączyłem się i wjechałem na posesję. Podjechałem od tyłu i wyciągnąłem gnoja z bagażnika. Zniosłem go na dół do piwnicy i związałem dobrze, żeby nie raczył spierdolić. — Siedzisz tu, jutro po ciebie wrócę i wieczorem pójdziemy na spacer. Nie radzę uciekać, bo mój zwierzak łazi po ogrodzie i jeszcze zrobi ci krzywdę, a tego nie chcemy, tak? — pokiwał tylko głową. — A to dla przypomnienia, co cię czeka, jak nie będziesz się słuchać. — kopnąłem go między nogi na odchodne, aż zawył. Wyszedłem z piwnicy i poszedłem na piętro, ściągając maskę. 
— Paniczu Scarborne... — John powitał mnie. 
— Mamy gościa w piwnicy, dostarcz mu wodę i kawałek chleba, trzeba go utrzymać przy życiu. 
— Jakieś rany? 
— Nic poważnego, zagoi się samo. Jadę jeszcze do panny Henderson, więc naszykuj mój motocykl. — mężczyzna skinął, a ja poszedłem na górę.  Wziąłem prysznic i przebrałem się. Miałem jeszcze kawałek dnia dla siebie i povstanowiłem go wykorzystać, żeby osobiście przekazać Abigail o swoich postępach. Wsiadłem na motor i odpaliłem moją małą bestię. Ruszyłem przez ulice Lakewood, dojeżdżając do północnej części miasta w mniej niż dziesięć minut. Zaparkowałem z boku i zostawiłem kask przy maszynie. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer do swojej prawniczki. 

Abigail

— Halo? — odebrałam, kiedy na telefonie wyświetlił się ukryty numer. Wiedziałam, że to Midnight, wciąż jeszcze nie zapisałam go w telefonie, ale niewielka kartka była schowana dalej pod moim pokrowcem. 
— Hej, tęskniłaś? — zapytał, a ja pokręciłam głowa na boki. 
— Powiedz mi, że masz dobre wieści, to powiem ci, czy tęskniłam. — jak zawsze słowa wyprzedziły myśli.
— Flirtujesz ze mną? 
— Chciałbyś, prawda? 
— Dalej to robisz, Abigail Henderson... — jego chłodny ton, łagodził moje nerwy. 
— Wszystko poszło dobrze? — zapytałam, chcąc przerwać, nim sprawy posuną się za daleko i to dosłownie. 
— Jak mi otworzysz drzwi, to ci odpowiem. — moje oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu. 
— Serio? — niewiele więcej myśląc, wyszłam z mieszkania i zbiegłam po schodach. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam, jak stał trzymając za górną część futryny. 
— Serio. — odpowiedział. — Byłem w okolicy i pomyślałem, że osobiście opowiem ci, co dzisiaj załatwiłem.
— Wejdź, ale mam bałagan... Nie spodziewałam się, że będę miała gości, a wczorajszy wieczór był dosyć leniwy... Poszłam wcześnie spać. — patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, ale wzruszyłam tylko ramionami. Zaprowadziłam go na piętro i wpuściłam do swojego niewielkiego królestwa. Rozejrzał się dookoła. 
— Trochę tu klaustrofobicznie. 
— Nie każdy dostaje w spadku pałac. Niektórzy musza walczyć o przeżycie i radzić sobie najlepiej, jak mogą.  — odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. 
— Chcesz zamieszkać w moim pałacu? Przygarnę cię, mam ze dwadzieścia pokoi... — odpowiedział, a ja wzięłam głęboki oddech. 
— Skupmy się na sprawie, sprawy nieruchomościowe zostawmy na kiedy indziej. — podałam mu sok i podeszłam do ekspresu, ale wycofałam kubek. Na boga, przysięgam, że na jego twarzy nie było nic poza satysfakcją. 
— Mam jednego pedomisia w piwnicy, a drugi dołączy tam jutro. Lekko poturbowany, ale poniżej pasa... Kurwa... Raz dostał z liścia, ale mam nadzieję, że nie będzie widać, jak coś to zmuszę go, żeby powiedział, że się potknął i nadział na klamkę, albo, że spał ze schodów. — wzruszył ramionami. 
— Więc jutro... 
— Tak, jutro wieczorem, będziemy w stanie odstawić ich pod komisariat i zawieść pozew do Teresy, z obstawą glin. Na bank znasz jakiegoś psa, który będzie zdolny nam to przyklepać, szczególnie, że mam dwóch, którzy się przyznają, 100GB pornografii dziecięcej i dane z telefonu. — spojrzałam na niego zaskoczona. 
— Nie chcę wiedzieć, jak do tego doszedłeś...
— Małym kroczkami Abigail... Małymi kroczkami... — nie wiem, co się z nim dzisiaj działo, ale patrzył się na mnie, jak drapieżnik, patrzący się na swoją ofiarę...

SZATAN KAZAŁ TAŃCZYĆ || Dark Romance {+18}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz