Diego/Chyba był to koniec

264 13 1
                                    

Trzask drzwi. Poderwałem się z szarej kanapy, żeby zobaczyć kto przyszedł. Może to on. Może w końcu stwierdził, że dotrzyma swojej obietnicy. W końcu nie sprawiałem żadnych problemów. Byłem już prawie przy wiatrołapie, gdy poczułem zapach inny niż oczekiwałem. Machnąłem tylko chłopakowi na przywitanie i zaraz wróciłem na swoje miejsce w salonie. To nie on. Na samą myśl przeszedł mnie ból i zaraz wykaszlałem kolejny kwiatek. I tak w nieskończoność.
- Jeżeli czujesz się na tyle dobrze, żeby biegać po moim domu, to może wrócisz do swojego - krzyknął Max z wejścia. Szybko pozbył się butów i z wielką, wypełnioną, plastikową torbą skierował się do kuchni.
- Wiesz, że nie mogę tego zrobić - prychnąłem, zaraz jednak podchodząc do marmurowej wyspy z zaciekawieniem. - Co robisz?
- Coś czego ty nie potrafisz. - Posłałem mu pytające spojrzenie. - Gotuje obiad.

Przewróciłem oczami. To nie była rola Alf żeby gotować, chociaż w obecnym stanie pewnie nie miałbym nic do gadania, gdyby Troy kazał mi zrobić coś do jedzenia. Znowu to zrobiłem. Pomyślałem o tej przeklętej omedze. Znowu przeszedł mnie ból, zdecydowanie gorszy od poprzedniego. Zgiąłem się w pół i prawie wyplułem własne płuca. Chociaż patrząc na to z perspektywy tego, że wanilia rosła mi w klatce piersiowej, to może rzeczywiście wykrztuszałem z siebie ten narząd. Spojrzałem na zakrwawione panele i porwane liście. Już przestał na mnie nawet działać ten widok, chociaż tym razem różnił się od tego co zwykle widziałem. Liście nie były już wcale tak zielone jak na początku. I nie chodzi wcale o krew która je brudziła. Miały jakiś taki bardziej brązowawy odcień. Jakby... więdły.
- Mógłbyś chociaż nie na podłogę - westchnął szaro-włosy zauważając syf, który będzie musiał sprzątać.
- Kiedy Troy przyjedzie - zignorowałem jego uwagę i hardo spojrzałem mu w oczy. Jeżeli kwiat więdnął, to znaczy, że chłopak przestał mnie tak nienawidzić. To znaczyło, że miałem jakieś szanse. No, i może nie umrę w ciągu następnego miesiąca. Ale kto by na to zwracał uwagę.
- Raczej nie w najbliższym czasie. - Przewrócił oczami.

Trochę się nie dziwiłem jego irytacji. W końcu zadawałem to pytanie każdego dnia, pomijając momenty, w których akurat Sam był obok. Co zdawało się za często, jeżeli ktoś by mnie pytał o zdanie. Czego oczywiście nikt nie robił już od jakiegoś czasu. Sam kręcił się wokół szaro-włosego, kompletnie ignorując moją obecność i to, że muszę się patrzeć na jego żałosne zaloty. Już nie wspominając, że te jego podrywy były skierowane do mojego "męża". Nie żeby któregoś z nas rozpierała radość z powodu posiadania takiego statusu. Spojrzałem na chłopaka ukradkiem. Jego tors opinała czarna koszulka na ramiączka, a na nią miał zarzuconą luźną biało-fioletową koszulę z krótkim rękawem. Musiałem przyznać, że mu pasowała, tak samo jak skupiona mina, którą akurat robił. Był dobrym materiałem na męża, tego nie mogłem zaprzeczyć. Tylko nie dla mnie. Sprzątnąłem krew z liśćmi i jak najszybciej opuściłem salon. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że chociaż teoretycznie Max był mój, to niedługo niebiesko-włosy sobie go przywłaszczy. Byli przeznaczonymi, nie żebym wierzył w takie bzdury. Jak dadzą mi fizyczny dowód to może uwierzę. I choroba przez, którą przechodziłem wcale nie była dowodem. W ogóle. Tylko jedna osoba mogła mnie przekonać, że przeznaczeni istnieją, i nie miało to żadnego związku z jakąś magiczną astralną więzią. A przynajmniej tak sobie wmawiałem wypluwając kolejne liście.
I z tą myślą wyszedłem z domu, za długo siedziałem w zamknięciu. Potrzebowałem się przewietrzyć, przebiec. Potrzebowałem zobaczyć Troya, przekonać go do mnie, tak żeby nigdy więcej mnie nie opuścił. Nogi same mnie poniosły w stronę lasu. Najpierw truchtem, ale to nie wystarczało. Pobiegłem. Szybciej. Jeszcze szybciej niż to fizycznie możliwe. Minęła bardzo bolesna sekunda i zmieniłem się w wilka. O wiele słabszego niż zwykle, ale nadal biegłem szybciej niż człowiek. Wyłączyłem wszystkie zmysły i dałem się ponieść instynktowi. Przecinałem powietrze czując każde najmniejsze zapachy mijanych roślin, mokrej kory i przekwitłych kwiatów; wilgotna ściółka moczyła mi futro, a słońce przyjemnie grzało grzbiet. Tęskniłem za takim poczuciem wolności. Nie czułem go od naprawdę dawna. Drzewa relaksująco szeleszczały tworząc jakiś taki hipnotyzujacy rytm z krzakami, które wprawiałem w ruch gdy je mijałem. Oderwałem się od rzeczywistości gdzie byłem chory, gdzie nie mogłem się pokazać ojcu, gdzie ważna osoba mnie nienawidziła. Od rzeczywistości, w której byłem ciężarem dla innych. Natomiast przywrócił mnie do niej przeszywający ból w karku i dobijający zapach Alfy. Zawyłem uderzając cielskiem o drzewo, jednocześnie próbując zrzucić z siebie wilka. Nie pomogło. Chociaż nie było to coś czego nie mogłem przewidzieć. W końcu byłem słabszy niż zwykle. Czułem jak zęby wbijają mi się coraz mocniej w kark, więc tym razem specjalnie obiłem swój grzbiet o drzewo. Dopiero wtedy ogromne igły puściły. Spojrzałem w tak znane mi oczy. Był trochę większy ode mnie i miał ciemniejszą sierść, ale nadal nikt nie mógł zaprzeczyć tego jak podobni byliśmy. Na szczęście chociaż oczy miałem inne.
Czułem, że to nie było tylko ostrzeżenie. Krew spływała mu po pysku i jakiś dziki błysk krył się w jego oczach. Chciał się mnie pozbyć. Jak każdej niewygodnej rzeczy w jego życiu. Już wystarczająco mu sprawiałem problemów, nie potrzebował takiego słabego syna jakim byłem. Sekunda wachania wystarczyłaby żeby wbił mi kły w krtań i rozerwał ją jednym ruchem. Widziałem to już oczami wyobraźni, jak zostawia moje martwe ciało, żeby się rozłożyło i żeby zjadły mnie robaki. Pewnie wmówiłby też wszystkim, że opuściłem watahę i nigdy nie wrócę. Zawarczałem ostrzegawczo, żeby chociaż udawać, że choroba nie zabrała większości moich sił. Czy dał się nabrać? Szczerze w to powątpiewałem, szczególnie biorąc pod uwagę jego niezmienną postawę. Już miał na mnie skoczyć, gdy zastrzygł uchem w inną stronę.
To była moja szansa, całą swoją energię włożyłem w bieg w stronę domu Maxa. Na pewno Sam już tam siedział i by mi pomógł. Jak tylko dobiegnę. Muszę być tylko szybciej od niego. Słyszałem uderzenia łap o ziemię za sobą, ale się nie odwracałem. Miałem tylko jeden cel. Przeżyć. Dobiec w miejsce, gdzie ktoś mi pomoże. Wbiegłem w krzak raniąc sobie pysk i łapy. Czułem się jakby malutkie igiełki wbijały mi się w każdy centymetr ciała. Łapy mi płonęły od nagłego wysiłku po tak długim czasie, co wcale nie pomagało w ucieczce. Z każdą mijającą chwilą miałem wrażenie, że jest coraz bliżej. Jeszcze odrobinę, jeszcze tylko kilkanaście metrów do końca lasu. Było już tak blisko. Zawyłem z nadzieją, że ktoś mnie usłyszy. Przybiegnie. Może go powstrzyma przed rozerwaniem mi gardła. Ale były to tylko płonne nadzieje. Mało alf w tym miejscu było silniejszych od mojego ojca. Już przebijały mi się budynki pomiędzy drzewami, gdy straciłem grunt pod łapami i z palącym bólem w boku zostałem przygnieciony do ziemi. Wydałem z siebie najgłośniejszy ryk na jaki było mnie stać i spróbowałem zrzucić wilka. Ale jak już wcześniej zauważyłem, nie miałem na tyle siły. Mogłem tylko odliczać sekundy, aż zatopi kły w moim karku i mnie rozszarpie. Może nie walczyłem dzielnie, może i uciekałem jak tchórz. Nie było w tym nic co mógłbym teraz romantyzować, jak i nic o czym mogliby opowiadać. Umrę jak najzwyczajniejsza w świecie ofiara. A ja się śmiałem nazywać Alfą. Gdyby nie sytuacja to pewnie zaśmiałbym się z własnej głupoty. Chyba to był moment, w którym się poddałem. Już się nie szarpałem, nie wyłem, nie warczałem, patrzyłem tylko chłodno na większego wilka. Byłem jego jedynym potomkiem, a i tak to było za mało. Nie ważne co robiłem, to zawsze było za mało. Chyba taki był mój los. Stracić przeznaczonego i umrzeć zanim zdążę wszystko naprawić. Zamknąłem oczy czując, że to już koniec. I rzeczywiście chwilę później poczułem przeszywający ból w karku. Ból trwał tylko niekończące się kilka sekund, aż nie czułem już nic. Nawet powieki miałem za ciężkie, żeby je unieść. Cały byłem bardzo ciężki. Na tyle żeby nie móc się ruszyć. Trwałem w takiej nicości. Chyba był to koniec.

~~~~~~~~~~~~~

Naprawdę chciał*m żeby to było dłuższe, i mial*m dwa podejścia do tego rozdziału. Mam teraz trochę czasu i znowu chce się skupić na pisaniu. Więc za kilka dni skończymy historie Troya i Diego.

Jakby ktoś chciał, żebym napisał* jakieś krótkie opowiadanie to napiszcie do mnie na dc. (I'm not taking much i swear)
See u soon

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 06 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

shut up my seme ΑβΩOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz