Leżałam na łóżku słuchając Do I Wanna Know? od Arctic Monkeys i przy okazji powtarzając ostatnia lekcje z historii. Ostatnie dni pod nieobecność rodziców mijały spokojnie. W każdym tego słowa znaczeniu. Chodziłam do szkoły, uczęszczałam na lekcje koszmarnego baletu i uczyłam się. Mało jadłam, tak praktycznie to nic. Jedno jabłko na śniadanie aby mieć jakiegokolwiek siły na lekcjach wydawało się dobra opcją.
Niestety to co dobre nie może trwać wiecznie i od wczoraj słucham wyrzeczeń swojej rodzicielki o tym że znów przytyłam nic nie jedzeniem, a od ojca że nie pisze sprawdzianów na 100 procent tylko 98. Poprostu mam ich dość. Czasami się zastanawiałam jakby to było tak z dnia na dzień zniknąć. Ktoś by się o mnie martwił? Nie, to niemożliwe. Przecież ja nikogo nie miałam. Dla nikogo nie byłam ważna, wartościowa i nikt się mną nie przejmował. Byłam tylko zakłamaną dziewczynką z dobrego domu, która na co dzień nosi maskę panny idealnej ale gdy nastaje noc, wszytko się zmienia. Ale o tym nikt nie mógł wiedzieć.
Dziś jest cholerny bankiet. Kolejny organizowany przez moich rodziców. Ich rocznica ślubu jest wielkim wydarzeniem, więc dziś w domu będą sami wpływowi ludzie. Cóż jako ich następczyni muszę się jakoś reprezentować. Na moim ciele znajduje się długa czarna sukienka, ciągnąca się do ziemii oraz mająca rozcieńcie na lewym udzie. Na twarzy mam zrobiony makijaż przez wynajęta makijażystkę. Wyglądam w porządku? Może. Gdyby nie ta fałszywość rzeczywistości która znajduje się na mojej twarzy, gestach było by nawet dobrze. Moje długie włosy były lekko polokowane i opadały na moje ramiona. Nałożyłam jeszcze szpilki, koloru sukienki i zaczęłam schodzić na dół.
Bankiet się rozpoczął, a wszystkie spojrzenia były skierowane w moją stronę. Schodziłam z gracją po schodach kierując się do moich rodziców. Złożyłam na policzku ojca pocałunek a później na matki. Chyba potem muszę wyszorować usta. Byłam tam im potrzebna tylko jako prezentacja cudownej córki, która dzięki nim wszytko osiągnęła. A bynajmniej tak wszystkim się chwalili. Ja nie miałam prawa głosu.
Takie wydarzenia były cholernie męczące. Nic właściwie tam nie robiłam. Na początku tylko musiałam się ze wszystkimi przywitać i zamienić kilka słów, ale nic poza tym.
Nie mogłam również nic zjeść bo jak uważała matka jedzenie było dla gości a ja przez to prze mogłabym coś zjeść odznaczało by się to na sukience. Czasami zastanawiałam się czy to już nie paranoję. Może miała jakąś obsesję na punkcie mojej wagi. A bardziej już niedowagi.
Więc teraz jak jakaś ostatnia idiotka stałam przed oknem tarasowym i wpatrywałam się w ogród. Było tam dużo kwiatów. Lubiłam je a najbardziej piwonie. Różowe były moimi ulubionymi. Oczywiście kochałam inne kwiaty rosnące w ogrodzie były tam przeróżne gatunki. Lilie, róże, kamelie oraz tulipany. Jak na nie patrzyłam czułam wewnętrzny spokój. Mogło by się wydawać to dziwne, ale było to jedno z moich ulubionych zajęć na bankietach.
Kiedy miałam już odejść nagle przede mną pojawiła się męska sylwetka. Nie musiałam unosić wzroku ponieważ mężczyzna nie był wysoki prawie dorównywał mi wzrostem.
— Witaj, Casandro. — prychnęłam cicho tak aby nie mógł usłyszeć. Ale oficjalnie od tego wszystkiego chciało mi się iść do łazienki i zwrócić wczorajsze jabłko które jadłam przed wyjściem do szkoły. Czyli mój ostatni posiłek. — Nie spodziewałem się ciebie tutaj.
— Witam w moich skromnych progach, Edwardzie. — rozłożyłam ręce, a chłopak wytrzeszczył oczy. Chyba go zaskoczyłam. Jak mi przykro. Nie przepadałam za nim. Ciągle w szkole za mną łaził mimo że go spławiałam. Bezczelny typ. Nie zamierzałam być miła.
— J..jesteś córka burmistrza? — jąkał się w swoich słowach.
— A na co ci to wygląda. — odparłam i wywróciłam oczami, wymijając go.
Podeszłam do kelnera i zabrałam lampkę szampana. Rozglądałam się po pomieszczeniu. Rodzice z kim rozmawiali, a Edward stał prawdopodobnie przy swoich rodzicach którzy też byli zaangażowani w jakąś rozmowę z państwem Sullivan.
Westchnęłam i wyjęłam komórkę. Chciałam napisać do Camili, ponieważ wyjechała z rodzicami i nie mogła uczestniczyć w przyjęciu.
Cas: Hej, co tam? Wiesz jak tu nudno bez ciebie?
Na odpowiedź nie musiałam długo czekać.
Cam: Hejka! W porządku. Współczuję ci trochę, ale nie ma nikogo znajomego?
Cas: Edward się zalicza. Nie znoszę typa.
Cam: EDWARD TAM JEST?! I nie obrażaj mojego przyszłego chłopaka.
Pokręciłam z rozbawieniem głową i schowałam telefon. Jednak po chwili usłyszałam znów dźwięk przychodzącej wiadomości. Byłam pewna że była to przyjaciółka więc nie małe zdziwienie wymalowało się na mojej twarzy gdy przyszła wiadomość z nieznanego numeru.
Nieznany: Lepiej się ukryj. Tak dla własnego dobra.
Co to miało znaczyć? Dlaczego miałabym się ukryć? No ale i tak nie chciało mi się tu dłużej stać. Ruszyłam do mojego pokoju i przysiadłam na łóżku. Rozmyślałam nad SMS. Byłam ciekawa co się stanie i dlaczego miałam się schować.
Po kilku minutach nadal nic się nie działo, więc stwierdziłam że wyjdę. Kiedy chciałam chwycić za klamkę od pokoju usłyszałam strzał, a potem drugi.
Upadłam na ziemię przykrywając dłońmi uszy. Te dzięki.. Były okropne i głośne. Słyszałam wrzask ludzi i te cholerne wystrzały tak jakby naboje się w ogóle nie kończyły. Byłam oparta o ścianę obok drzwi i siedziałam z podkulonymi nogami.Zamach? Na bankiecie? I kto to mógł być. To było nie możliwe. To działo się w samym domu burmistrza.
Nie usłyszałam już żadnego strzału. Ale pod moimi drzwiami zauważyłam kartkę. Miała na brzegach krople krwi. Świeżej krwi. Ręce zaczęły mi nie przyjemnie drgać. Słyszałam jeszcze krzyki ludzi ale nie skupiałam się na tym co działo się na dole. Teraz byłam ja i zakrwawioną kartka, której treści się okropnie bałam.
Przejechałam opuszkami palców strukturę papieru. Była lekko chropowata. Taka jakby wydawana z szkicownika. Bynajmniej nie była to zwykła kartka wyrwana z zeszytu.
Odwróciłam ją i zaczęłam rozkładać. Przeczytałam treść i zamarłam. Z mojej twarzy pewnie odpłynęły wszelkie kolory. Przestałam na chwilę oddychać. Bo coś sprawiało mi trudności.
Ta treść..Nie to nie możliwe..
Hejka! Jak myślicie od kogo jest kartka? Do następnego! 🎀
CZYTASZ
Dead Love
HorrorJeden kwiat, który odmienił ich życia Casandra Spark - 17-letnia córka burmistrza Los Angeles. Uważana za piekną, mądrą i opanowaną kobietę. Ale czy taka naprawdę jest? Co jeśli pociąga ją zło? Chase Walter - 21-letni pierworodny syn mafii, morderca...