Różowa piwonia.
Sięgnęłam po kwiat i chwilę się mu przyglądałam. Końcówki płatkow były lekko zgnite. Tak samo jak łodyga w nie których miejscach.
Jego znaczenie było dość głębokie i można było to interpretować na różne sposoby. Różowy kwiat piwoni oznaczał zrozumienie pomiędzy dwojgiem ludzi.
Lubiłam je nie tylko z wyglądu ale właśnie że znaczenia. Zrozumienie było ważne jeśli się miało kogoś komu mogło się ufać. Zawsze chciałam mieć taką osobę. Na każde swoje urodziny od dziesiątego roku życia kupowałam sobie bukiet różowych piwonii. Poprostu mnie zachwycały. I miałam nadzieję że w krotce znajdę taką osobę i dzięki niej nie będę musiała sama sobie ich kupić tylko dostanę je właśnie od niej.
Odlozylam kwiat na poprzednie miejsce. I znów do mojej głowy napłynęły myśli, które ciążyły od wczorajszego dnia.
Kto zorganizował zamach na bankiecie? Kto dał mi kartkę z groźbą? Kto był tu w sali? I dlaczego podarował mi prawie zwiędnięty kwiat? I skąd wiedział że to mój ulubiony?
Nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Męczyło mnie to wszytko. Ale na szczęście jutro miałam dostać wyniki badań i może nawet uda mi się jutrzejszego dnia z tąd wyjść.
Poprawiłam sobie lekko poduszkę i zapadłam w sen.
***
Rano obudziłam się a przy mnie już stał lekarz.
— Dobrze z tego co tu widzę — zaczął a ja ogromnie się stresowałam. Nie chciałam już tu być. Ta biel przyprawiała mnie o mdłości. — wszytko jest w porządku. Miała pani dużo szczęścia. — odetchnęłam głęboko.
— Czyli mogę już dziś opuścić szpital?
— Wszytko na to wskazuje ale dopiero popołudniu.
Pokiwałam głową na zgodę, kiedy lekarz wyszedł od razu sięgnęłam po telefon z zamiarem napisania do Camili.
Cas: Wychodzę dzisiaj. Jak szkoła? Wszytko w porządku? Jak wrócę to wszytko z samorządem jest ustalone?
Cam: Tak wszytko jest w jak najlepszym porządku! To świetnie że wychodzisz dałam sobie jakoś radę ale bez ciebie to nie to samo. Jak się czujesz?
Cas: Dobrze ale chyba już na zawsze znienawidziłem biały kolor.
Cam: Oj, nie przesadzaj. Wysłałam ci wszystkie lekcje tak jak ci obiecałam.
Cas: Dziękuję, do jutra.
Cam: Do jutra!
Stresowałam się że jak wrócę do szkoły wszytko będzie nie skończone i będę miała ogromnie dużo roboty. Ale na szczęście nie musiałam się za bardzo zamartwiać ponieważ Camilia była bardzo dobrym zastępcom.
Włączyłam na telewizorze Zmierzch. Kochałam ten serial tak samo jak Edwarda. Czasem irytował mnie Jacob, bo ile można było zarywać do dziewczyny która się tobą nie interesowała? Edward był poprostu lepszy i tyle.
***
Dostałam właśnie wypis i kierowałam się do mojego kierowcy który miał mnie odwieźć do domu. Przez cały pobyt w szpitalu ani razu nie odwiedzili mnie rodzice, co średnio mnie to nie zdziwiło. Było totalnie do przewidzenia.
— Dzień dobry, panienko Spark — przywitał się kierowca, kiwnęłam głową a następnie podeszłam do drzwi które mi otworzył — Proszę wsiadać.
Droga mijała mi dobrze. Oglądałam wszytko co było za oknem. Gdy zbiliżaliśmy się już do posiadłości moich rodziców coś zaczęło skręcać mnie w brzuchu. Bałam się trochę tam wejść i sam na sam z nimi zostać.
Zatrzymaliśmy się a kierowca wypadł z auta i szybkim krokiem dotarł do moich drzwi, otwierając je i dając mi wyjść z samochodu.
Po cichu podziękowałam i skierowałam się do wejścia. Myślałam że wypluje zaraz wszystkie swoje wnętrzności. Przeszłam do środka ponieważ drzwi były otwarte i ściągnęłam buty. Zaczęłam spokojnie kierować się do salonu gdzie słyszałam rozmowę prawdopodobnie rodziców. Stanęłam w progu pomieszczenia przez co zwróciłam na siebie uwagę, której tak nienawidziłam.
— No wkoncu — odezwała się matka — ile można leżeć w szpitalnym łóżku skoro nic ci nie było —parsknęła— Patrz jak ty wyglądasz. Nie stosujesz się do diety. Jesteś nic nie wdzięczna smarkulom. — wstała i w kilku krokach złapała za moje włosy, szarpnęła nimi dając mi do zrozumienia że mam za nią iść. Musiałam zrobić to co mi kazali. Tak było lepiej. Usiadłam na krześle na przeciwko ojca. Rodzicielka podeszła i stanęła za jego plecami.
— Zdajesz sobie sprawę że jeśli piśniesz chociaż słówko komu kolwiek co wydarzyło się tu kilka dni temu to skończysz gorzej niż ostatnim razem. — ostnim razem z odciśniętym pasem na plecach? Zabawne. Ciekawe co było gorsze.
— T..tak — wybełkotałam
— Mów normalnie do cholery! — wrzasnął i wstał od stołu. Na jego ruch wszystkie moje mięśnie się spięły.
— Tak, ojcze.
— Zapłaciliśmy dużo pieniędzy aby wszyscy którzy tu byli milczeli i nie chcemy żeby taka bezwartościowa gówniara jak ty zepsuła naszą pozycję w tym mieście! — powiedział po czym odszedł do swojego gabinetu, trzaskając drzwiami. Matka zrobiła to samo udając się do swojego biura.
Ja jeszcze chwilę siedziałam nie zdolna się poruszyć. Bezwartościowa gówniara. Bezwartościowa. Taka byłam?
Bezszelestnie wyszłam z pomieszczenia kierując się do swojego pokoju. Gdy już się tam znalazłam rzuciłam się na łóżko. Nogi docisnęłam do klatki piersiowej i zaczęłam cicho płakać. Nie znosiłam tego, że przez nich pokazywałam jakiekolwiek emocje nie chciałam być słaba.
Leżałem tak może kilka sekund, minut lub godzin? Nie liczyłam, ale musiałam wstać i odrobić zaległości. Wyciągnęłam wszystkie potrzebne mi książki i zeszyty i zaczęłam przepisywać notatki od Camili.
Po kilku godzin męczarni nad książkami postanowiła się wykąpać. Spakowałam wszystkie książki ja jutro do szkoły i podeszłam do okna aby trochę przewietrzyć dopiero potem udałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i stanęłam przed lustrem. Miałam sińce pod oczami a moja cera była sucha i kompletnie blada. Nałożyłam kilka kremów na twarz i nałożyłam piżamę składająca się z krótkich spodenek i koszulki z długim rękawem na której były małe gwiazdki.
Rozczesałam włosy a później zrobiłam sobie dwa warkoczy aby jutro rano moje włosy były ładnie pofalowane. Zawsze wolałam mieć proste, ale chciałam spróbować czegoś innego. Nawet jeśli by mi się nie spodobało mogłam je wyprostować.Wchodząc do pokoju od razu uderzyło we mnie zimno więc zamknęłam okno. Zawsze lubiłam kiedy było ciepło, ale nie za gorąco. A zimna to już w ogóle nienawidzilam. Ale musiałam przewietrzyć bo pewnie nikt się nie pofatygował aby to zrobić pod moja nieobecność.
Gdy kierowałam się już do łóżka zobaczyłam na biurku rysunek. Znów ta przeklęta różowa piwonia. Była ładnie naszkicowana z wypukłymi elementami oraz płatki miały lekko różowe cienie. Była piękna ktoś kto to rysował musiał mnie ogromny talent. Przyjrzałam się kartce była zdecydowanie wyrwana z jakiegoś szkicownika. Obróciłam ją zauważając przebijający tekst z drugiej strony.
„Różowe piwonie są pięknymi kwiatami prawda, Cassie? Teraz twoja kolej, gwiazdko.”
Zamarłam. Miałam wrażenie że przestałam na chwile oddychać jakby wszytko nagle ucichło. Ta zakrwawiona kartka miała taką samą strukturę jak ta. Piwonia ze szpitala wiązała się z rysunkiem. To on zabił tego człowiek. On był w szpitalu. I to on narysował obrazek.
To zawsze był on. Tylko jaki miał w tym cel?
------------------------------------------------------------
Hejka! Dajcie znać jak podobają wam się rozdziały! Dziękuję też za 1000 wyświetleń 💗💗 Oraz za miłe komentarze które kocham czytać!
Miłego dnia! 🎀
CZYTASZ
Dead Love
HorrorJeden kwiat, który odmienił ich życia Casandra Spark - 17-letnia córka burmistrza Los Angeles. Uważana za piekną, mądrą i opanowaną kobietę. Ale czy taka naprawdę jest? Co jeśli pociąga ją zło? Chase Walter - 21-letni pierworodny syn mafii, morderca...