Rozdział 4

326 52 10
                                    

Kiedy się obudziłem, byłem wyspany, jak nigdy. Za oknem malowało się błękitne niebo, którego nie zakłócała ani jedna chmura, a szum fal wdzierających się do wnętrza celi był spokojny i miarowy. Chociaż po pobudce początkowo ogarniał mnie swoisty spokój, bardzo szybko został zastąpiony przez przerażenie. Poderwałem się do siadu tak gwałtownie, że aż całe łoże się zatrzęsło. Byłem pewien, że Księżycowe Bóstwo zwabiło mnie do łoża i uśpiło, by uciec, a ja wpadłem w jego pułapkę, ponieważ nie spodziewałem się, że naprawdę zasnę.

Wyplątałem się z kremowej pościeli i zaskoczyłem na chłodny piasek. Nie zamierzałem nawet zakładać butów, by jak najszybciej wybiec z celi i postawić wszystkich żołnierzy na nogi, ponieważ Bóstwo uciekło, lecz wtedy go zobaczyłem. Krył się w cieniu, w samym kącie celi, tuż przy kratach, i przyglądał mi się z zainteresowaniem. Włosy miał upięte i przebite podarowaną ode mnie szpilą.

– Obudziłeś się już – odezwał się pierwszy jakby nigdy nic.

– Jesteś – wykrztusiłem z siebie, nie wierząc własnym oczom.

– Myślałeś, że w dzień znikam jak Księżyc?

– Myślałem, że uciekłeś.

– Dlaczego miałbym uciekać? Tutaj o nic nie muszę się martwić, a ostatnio nawet zaczęło być ciekawie.

Nie wiedziałem, co powinienem na to odpowiedzieć, więc postanowiłem nie mówić nic. Przyglądałem się mu, chcąc się napatrzeć, jednak to nie było możliwe. Nie dało się napatrzeć na kogoś tak pięknego, jak on. Z każdym spojrzeniem na niego zapierało mi dech w piersi, jakby widział go po raz pierwszy, jakby znowu pierwszy raz zachłysnął się jego urodą. A gdy tak mu się przyglądałem, zwróciłem uwagę na coś nietypowego w jego zachowaniu.

– Unikasz słońca? – zapytałem, patrząc na promienie padające na jasne ziarenka piasku. Bóstwo stało w samym rogu celi i, korzystając z aktualnego położenia słońca, chowało się w cieniu.

– Nie lubię tego, jak na mnie działa – odparł.

– Sprawia ci ból.

– Nie, po prostu nie lubię czuć go na sobie.

Zerknąłem w stronę okna w celi, zastanawiając się, co mógłbym zrobić, żeby Bóstwo mogło je zasłaniać w dzień. Dopiero wtedy sobie przypomniałem, że miałem dzisiaj z samego rana wyjechać z Kalem do szamana. Otworzyłem szeroko oczy, spanikowany, ponieważ nie wiedziałem, która jest godzina.

– Muszę iść – odezwałem się do Bóstwa. – Mogę cię dzisiaj znowu odwiedzić?

– Oczywiście.

– Do zobaczenia.

Nie odpowiedział na moje pożegnanie, ale nie miałem czasu, żeby się tym przejąć. Wyszedłem z celi, zamknąłem ją na klucz i ruszyłem biegiem schodami. Na korytarzach krzątała się służba, która zerkała na mnie szczerze zaskoczona i pośpiesznie składała ukłony. Na nich również nie miałem czasu. Skierowałem swoje kroki prosto do sali tronowej, w której spodziewałem się zastać czekającego na mnie Kala. Wpadłem na niego jeszcze na korytarzu, gdzie rozmawiał z moją matką.

– Tu jesteś! – zawołała, gdy tylko mnie zobaczyła. – Od rana cię szukaliśmy! Gdzie byłeś?

– Wybacz, matko. – Chwyciłem jej dłoń i złożyłem na jej wierzchu pocałunek. – Zasnąłem poza swoją komnatą, nie planowałem tego.

Dopiero wtedy spojrzałem na Kala, który przyglądał mi się uważnie, jednak niczego nie powiedział. Skłonił mi się w geście powitania.

– Proponuję, Wasza Wysokość, żebyś poszedł się odświeżyć, i możemy wyruszać. Czas już nas goni.

HIDE IN THE MOONLIGHTTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon