XI.2.

70 18 2
                                    

– Już się najadłeś, wielkoludzie? – spytałam ze śmiechem.

– Tak. A teraz bym poszedł spać. – Ziewnął.

– To chodź, położę cię do łóżka i wrócę jutro, jak się wyśpisz – zaproponowałam.

Dan podał mi rękę i pociągnął za sobą na górę.

– Nie chciałem tego mówić przy rodzicach, ale nie chcę, żebyś szła – szepnął już w swoim pokoju. – Wezmę tylko prysznic. To mnie trochę ożywi.

– Dan...

– Iwi. – Spojrzał na mnie z ukosa. – Chyba się nie boisz?

– Co? Ja?

No, tu wiedział, jak mnie wziąć pod włos. Byłam jak Marty McFly. Wystarczyło zasugerować, że się boję, żebym leciała w bój.

– Cykor.

– Dan!

– No co, cykorze?

– Zostanę. Idź pod ten prysznic. Tylko tam nie zaśnij.

– Się robi, szefowo. – Dan zasalutował i poszedł do łazienki.

Nie był to najlepszy pomysł. Mój przyjaciel wyszedł stamtąd niedługo w samym ręczniku. Nie ogolił się, bo dwudniowy jasny zarost odznaczał się na jego opalonej twarzy. Ale kiedy zobaczyłam jego muskularne ramiona i imponujący sześciopak, o mało nie posikałam się w gacie. A to jeszcze pikuś. Na klacie miał tatuaż. Kiedy podeszłam bliżej, żeby go zobaczyć, nie uwierzyłam. Ten debil wytatuował sobie Strusia Pędziwiatra.

– Co to ma być? – Dźgnęłam go palcem w miejsce, w którym miał tatuaż. – Co to ma być?!

– Wiesz już, co mam na sercu.

– Głupek! – Walnęłam go pięścią w ramię. Ani drgnął.

– Ale twój – odpowiedział i spojrzał na mnie tak, że aż mi zmiękły kolana.

– Dobrze ci z włosami – zauważyłam, zmieniając temat na neutralny.

– Nie ze wszystkimi – odparł i wystawił do mnie język.

Poczułam, jak palą mnie policzki. To nie wyglądało jak przyjacielska pogawędka. On ze mną flirtował, a mi się to zaczynało podobać.

– Naprawdę powinieneś odpocząć, Dan. Przyjdę jutro. Będziemy mieć cztery dni na opowieści.

– Jak to „cztery"? – oburzył się.

– W poniedziałek jadę do Holandii.

– Nie!

– Muszę, Dan. Potrzebuję tej kasy.

– To tym bardziej cię dziś nie wypuszczę.

– To nie fair. Ty wziąłeś prysznic, a ja nie.

– Masz dwadzieścia minut.

– Słucham?

– Dwadzieścia minut na dojście do domu, wzięcie prysznica i pojawienie się u mnie w piżamie. A potem sam po ciebie pójdę. Tak jak stoję.

Zamiast się zaśmiać, poczułam dreszcz podniecenia. Kiedy ten Kosowski się zrobił tak męski i pewny siebie?

– Okej. To lecę.

I wybiegłam z jego pokoju, a potem z domu. Znowu o mało się nie zabiłam, bo klapki to nie jest odpowiednie obuwie do biegania.

– Iwetko, kolacji nie jadłaś – krzyknęła za mną mama, kiedy z impetem wpadłam do swojego pokoju.

JA CIEBIE, TY NIE MNIE...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz