Rozdział XXXVIII

44 5 1
                                    

25 czerwca 2019 roku, Nanga Parbat

Oczywiście miałem rację. Thalia w całej swej narcystyczności i samozachwycie nie wpadła na to by wziąć oddech i zastanowić się głębiej nad tym dlaczego jej ostatni żyjący wróg, którego traktowała poważnie znalazł się pod jej drzwiami, wręcz prosząc się o wyrok śmierci. Tym bardziej nie pomyślała, żeby chociaż przeanalizować obecny skład Młodych Tytanów, których to członka przetrzymywała w murach tego lodowego Piekła już któryś miesiąc z kolei. Emocje i arogancja zawsze były jej największą wadą. Szczególnie arogancja. W końcu moja tak zwana ,,matka" była absolutnie i święcie przekonana, że jest najpotężniejsza na świecie. Co prawda, niezaprzeczalnym faktem było to, że kto władał Ligą Zabójców, ten był siłą, z którą trzeba było się liczyć, jednak automatyczne wpadanie w światopogląd o swojej niepokonanej doskonałości było prostą drogą do upadku. Wystarczyło cofnąć się do czasów Ra's al Ghula by się o tym przekonać. Większość jego błędów, w tym i ten, który doprowadził do przewrotu, w którym zginął związana była z jego fanatyczną megalomanią. W końcu trzeba być naprawdę ostro zaślepionym głupcem by uroić sobie, że wynajęcie Jokera jako zabójcy na zlecenie to dobry pomysł. Jak można wierzyć w kontrolę nad szaleńcem, który sam nie ma nad sobą kontroli? Jednym płynnym ruchem wskoczyłem na mur twierdzy i nim patrolujący go strażnik zdążył mnie zauważyć ogłuszyłem go mocnym uderzeniem w tył głowy. Wspinająca się zaraz za mną Koriand'r rzuciła mi wdzięczne spojrzenie.

-Przyszedłem zabić Thalię. Nikt inny nie musi ucierpieć - skłamałem jej prosto w twarz. Kiwnęła głową z ulgą. Szczerze nie obchodziła mnie aprobata Tytanów, ani życie zabójców. Nie byli niewinni, a już z pewnością nie byli mi bliscy. Trudziłem się z ich ogłuszaniem tylko z jednego prozaicznego powodu. Po śmierci Thalii Liga będzie moja. Tylko ostatni głupiec wymordowałby własnych żołnierzy.

-Nie mamy wiele czasu. Wally może biegać bez przerwy z jakąś godzinę, przy czym będzie tak wycieńczony, że nie będzie w stanie pomóc. Wiesz gdzie trzymają więźniów? - odezwała się płomiennowłosa kosmitka, a ja przekląłem w duchu. Niespełna godzina, zanim Wally osłabnie i zgodnie z planem wycofa się jak najdalej z tego przeklętego śnieżnego Piekła. Twierdza Nanga Parbat nie jest mała. Godzinę może zająć samo znalezienie Thalii, o ile nie wybrała się osobiście nadzorować ataku na śnieżny wir, w którym oczekiwała znaleźć swojego ostatniego żyjącego wroga. A dochodzi przecież jeszcze kwestia jej zabicia. Przechodzenie przez podziemny labirynt lochów by znaleźć Rachel średnio wpisywało się w tą godzinę. Co prawda mógłbym ich teraz zostawić. Mógłbym spalić wszystkie mosty. Mógłbym ostatecznie zasłużyć na tytuł największego dupka na zachodniej półkuli... Ale nie potrafiłem. Mimo wszystko Rachel nie była mi obojętna. Podobnie jak Tytani. Tak, byli groteskowi, tak nienawidzili mnie, tak większość z nich stanowili idioci... Ale Ci idioci mimo wszystkiego co w życiu spierdoliłem byli tutaj. Choć przecież nie potrzebowali mnie na tyle desperacko by się tutaj włamać. Fakt, potrwało by to trochę dłużej, jednak prawda była taka, że to ja ich desperacko potrzebowałem, nie na odwrót. W pojedynkę nie dałbym rady.

-W podziemiach. Więzienie to jednak prawdziwy labirynt, więc trzymacie się mnie i jesteście tak cicho jak to możliwe, a być może będziemy mieli szansę - odpowiedziałem, po dłuższej chwili, kucając wraz z Tytanami nad nieprzytomnym strażnikiem, którego zacząłem zasypywać pod śniegiem, z którego odśnieżaniem przy takiej pogodzie nigdy tu nie nadążano. Przynajmniej raz w życiu zadziała to na moją korzyść. Cyborg zmarszczył brwi. 

-Wyciągnąć Rae? - upewnił się, a ja zaśmiałem się cicho, nie potrafiąc się powstrzymać i ruszyłem przed siebie.

-Przeżyć - rzuciłem przez ramię i zniknąłem w czeluściach wewnętrznego korytarza. Tutaj przynajmniej nie było tej koszmarnej śnieżycy. Byli za to zabójcy. Setki zabójców czających się w mroku...


***

Czy powinienem coś poczuć wkraczając w te rozległe plątaniny murowanych, ciemnych korytarzy, prowadząc tajnymi przejściami Tytanów? Tutaj spędziłem swoje dzieciństwo. W tych korytarzach, pełnych kłamstw, bólu i krwi... Tutaj kryłem się przed dziadkiem, długą mroźną zimą w 2007. Tutaj szukałem wyjścia miesiącami zdającymi się nie kończyć, błądząc w podziemnym labiryncie latem 2008. Te mury, te spękane zimne ściany były cichymi obserwatorami mojego podłego dziecięcego życia. Patrzyły z obojętnością na ledwo odrosłego od ziemi chłopca z japońskim mieczem na plecach, którego ciężar prawie go do niej przygniatał. Milczały, gdy w samotności, gdzieś pomiędzy nimi ukryty przed światem płakał nad sobą, płakał z bólu, płakał, bo był bezsilny. Aż w końcu, któregoś dnia przestał płakać. Wtedy pojawiła się nienawiść, wściekłość i arogancja. Narodził się kolejny beznamiętny al Ghul, demon, o wyglądzie człowieka... Thalia pożałuje, że na to pozwoliła... Pożałuje dnia, w którym udaremniła moją ucieczkę... Pożałuje, że nie poderżnęła mi gardła gdy jeszcze była w stanie... Zatrzymałem się przed ścianą kończącą korytarz. Obróciłem się w stronę Tytanów.

-Mówiłeś, że znasz te przeklęte korytarze Damian! - momentalnie zaatakował mnie wyraźnie wytrącony z równowagi Victor. Najwyraźniej zbyt długie milczenie działało na niego gorzej niż czerwona płachta na byka. A może po prostu nie znosił dobrze tego, że reszta mnie posłuchała. - Przecież to jest ślepy zaułek!

-Zamknij się idioto, to jest przejście do lochów. W korytarzach po drugiej stronie jest przynajmniej setka strażników. O ile nie chcesz skończyć jako podziurawiony sprzęt AGD to lepiej rób co mówię! - syknąłem wściekle. Jeśli któryś ze strażników więziennych na obchodzie przechodził przez korytarz za ścianą to już alarmował połowę twierdzy o naszej obecności, a nasze szanse nie tyle powodzenia misji, o ile przeżycia drastycznie spadły w pobliże zera. Blaszak chwycił mnie za poły mojej kurtki, w ułamku sekundy odruchowo wykręciłem mu nadgarstki.

-Jak mnie nazwałeś sukinsynie?! - warknął, tym razem jednak nieco ciszej. Może jednak w tym jego maleńkim móżdżku były jeszcze jakiekolwiek ślady połączeń neuronowych... Koriand'r weszła pomiędzy nas.

-Dość! - szepnęła cicho lecz stanowczo. - Nie jesteśmy tutaj po to by dać upust tłumionym dawnym konfliktom. Jesteśmy tu po Rachel. Vic czy to Ci się podoba czy nie, Damian jako jedyny zna to miejsce i jest naszym przewodnikiem. Jeśli mówi, że za ścianą jest wejście do lochów i setka strażników to ja mu wierzę. Proszę, jesteśmy dorośli, dziecinne zaczepki zostawcie sobie na później. 

-Dziękuję Koriand'r. Czy mogę kontynuować, czy ktoś jeszcze chce się ze mną teraz bić? - odezwałem się dość ostro, po czym kontynuowałem szeptem. - O ile jeszcze nie zdali sobie sprawy z naszej obecności, a biorąc pod uwagę, że nie wyje alarm, na szczęście nadal są tego nieświadomi, mamy jakiekolwiek szanse. Tutaj jest kilka setek doskonale wyszkolonych zabójców, najpewniej lepszych w tym fachu nie znajdziecie, poza kilkoma pojedynczymi wyjątkami. Nie jesteśmy w stanie z nimi walczyć. Dlatego poruszamy się w ciszy, sekretnymi przejściami, a każdego kogo napotkamy neutralizujemy równie cicho i ukrywamy tak by zbyt szybko nie znaleźli nieprzytomnych. Domyślam się, że kogoś takiego jak Rachel Thalia umieściła w samym centrum podziemi, w tak zwanym grobowcu. Dobra wiadomość jest taka, że jesteśmy już dość blisko i niewielką część trasy musimy przejść głównymi korytarzami narażeni na atak i zdemaskowanie. Na tym kończą się dobre wiadomości. Bo co prawda wejście do grobowca nie jest szczególnym wyzwaniem, za to wyjście... Wyjście graniczy z cudem.

-Świetnie. Nie wystarczy, że odmrażamy sobie tutaj dupy... - westchnął Roy, opierając się ciężko o pobliską ścianę i nakładając strzałę na cięciwę zapytał. - Powiedz szczerze Damian, czy ja chcę w ogóle wiedzieć dlaczego to super hiper ultra więzienie nazywa się grobowiec?

-Nie chcesz - odpowiedziałem krzywiąc się na samo wspomnienie tego opuszczonego przez Boga miejsca, po czym pociągnąłem za pobliską pochodnie, a ściana rozstąpiła się przed nami ukazując wyraźnie zaskoczonych i mocno uzbrojonych strażników na obchodzie. Jasna cholera... I gdzie ten cud, gdy jest potrzebny? 

Madness always returnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz