Rozdział 35

1.7K 126 17
                                    

Kochani! Po sugestii @bookswithoriana (❤️) doszłam do wniosku, że nie mogę Was zostawić bez rozdziału z perspektywy Sary. 

Jak zwykle krótko i zwięźle, ale na temat, co działo się u niej przez ostatni rok.

Ściskam! <3

_____________

Sara

Ostatni rok minął mi jak mrugnięcie okiem.

Każdy dzień kończył się, nim na dobre się rozpoczął, a noce trwały zbyt krótko. Zbyt krótko, by wyciszyć moje myśli. Pozwolić mi zapomnieć.

Mimo to Glasgow stało się moim domem szybciej, niż mogłam się tego spodziewać. Nie przeszkadzały mi niskie temperatury panujące w Szkocji, ani deszcz, który niemal codziennie zmywał kurz z szarych ulic. I z szarych, pustych zakamarków mojego serca.

I choć wielokrotnie chciałam się poddać, zadzwonić do niego, usłyszeć jego głos wiedziałam, że muszę być silna. Silniejsza niż kiedykolwiek.

Wiele dni, a może tygodni zajęło mi zrozumienie, że to nie Adrien popełnił błąd, a ja. Że osiadły w mojej podświadomości głos bez przerwy pozbawiał mnie odwagi. Odbierał mi radość. Utwierdzał w czymś, co nie było prawdą twierdząc, że jestem niewystarczająca. Postanowiłam się go pozbyć. Wyrwać jak trującą roślinę, która niszczyła mój wewnętrzny ogród.

Pomogła mi w tym terapia. Szczera rozmowa, podróż w głąb siebie i powrót do wspomnień, które wyciskały łzy. Wiele łez. Gorzkich i nieznających miary.

Zapisałam się też na lekcje rysunku. Zamiast kreślić pejzaże, na papier przenosiłam swoje emocje i lęki, by na każdej sesji szczegółowo je omawiać. Z czasem pokonałam tę część siebie, która zamiast mi pomagać jedynie utrudniała mi pięcie się w górę. Wreszcie mogłam powoli, ostrożnie ruszać dalej.

Towarzystwo taty, choć tak nieinwazyjne, bardzo zachowawcze i wspierające niekiedy mi doskwierało. Tęsknota za tym co było, za przeszłością, Adrienem bywała nieznośna.

Papier i kredki przestały mi wystarczać. Tworzenie do szuflady, dla samej siebie nie przynosiło mi satysfakcji. Chciałam od życia czegoś więcej. Chciałam w końcu rozwinąć skrzydła.

Moim wiatrem okazał się Theodore. Jego propozycja sprawiła, że moja pasja znów stała się całym moim światem. Stała się moim celem.

Odwiedzałam Hastings z tatą, który całkiem dobrze znał aglomerację tego miasta. Pokazał mi najpiękniejsze miejsca i zabytki, a ja uwieczniłam je na płótnie i odesłałam do muzeum. Wystawa odniosła sukces, ale żadna wiadomość od Theodore'a nie wywarła na mnie takiego wrażenia jak mail z informacją o wizycie Adriena.

Wtedy po raz pierwszy od tygodni byłam gotowa się ugiąć. Zadzwonić do niego. Poprosić o spotkanie.

Ale zdusiłam to pragnienie. Nie mogłam się cofać, skoro zamierzałam iść naprzód.

W kolejnych miesiącach skupiłam się na wyzbyciu się gniewu, tego, który kiełkował we mnie od dnia, w którym rodzice się rozstali. Terapia pomogła mi pogodzić się z ich decyzją. Wciąż czułam żal, ale też zrozumienie, a moje skrzydła z każdym dniem wchłaniały coraz więcej ciepła. Od wzbicia się w powietrze dzieliło mnie naprawdę niewiele. To zainspirowało mnie do stworzenia serii dzieł przedstawiających motyle.

Gdy tworzyłam mural w herbaciarni, przypomniałam sobie o tym, jak Adrien zabrał mnie do galerii handlowej w Worthing i zauważył kolejnego motyla na moim nadgarstku i sądził, że mój tatuaż się zmienił. Moje serce na to wspomnienie przeszył trudny do zidentyfikowania ból. Tak dotkliwy. Tak intensywny, że nie potrafiłam go okiełznać. Ten ból to tęsknota, a ja nie wiedząc jak się go pozbyć, postanowiłam odwrócić od niego uwagę innym. Bardziej rzeczywistym. Dlatego wytatuowałam sobie motyla, którego narysowałam na jego piersi. Motyla, który kojarzył mi się tylko z nim, by Adrien Walker już zawsze był przy mnie. Nawet jeśli nigdy więcej się nie spotkamy. Igła wtłaczała tusz w moją skórę, która paliła i piekła. Cierpiałam, zaciskałam pięść i powieki. Zagryzałam zęby. Ale bolesne myśli wyparowały. Ich miejsce zajął ogień rozprzestrzeniający się po nakłuwanym nadgarstku.

Po artykule w jednej z internetowych gazet zaczęły spływać do mnie zamówienia na obrazy. Portrety, pejzaże, abstrakcje, a ja w końcu robiłam coś, co szczerze kochałam. Moja codzienność w Glasgow stawała się kolorowa jak skrzydła papillio machaon. Pazia królowej. Jednak przez cały czas wydawało mi się, że w mojej palecie brakuje jednej, niezwykle istotnej barwy. A tę mogłam znaleźć aktualnie na terenie Camberwell Uniwersity.

Spojrzenie w oczy Adriena po tak długim czasie było jak wejście do raju. Jak lot ku słońcu, które zamiast zamienić w popiół moje skrzydła, wzmocniło je. Napełniło ciepłem, którego tak bardzo mi brakowało.

Przy nim byłam w niebie. Czując jednocześnie grunt pod palcami.

Byłam szczęśliwsza niż kiedykolwiek przedtem, choć po moich policzkach płynęły łzy zmieszane z deszczem.

Byłam silniejsza. Bardziej rzeczywista.

Byłam sobą. Choć się zmieniłam, w jego ramionach czułam się sobą.

Kochałam go. Od zawsze. Na zawsze.

I choć już od jakiegoś czasu nie czułam się niewidzialna, to dopiero przeglądając się w jego oczach wiedziałam, że on naprawdę mnie dostrzega.

I że wreszcie stałam się motylem, z tą różnicą, że przy Adrienie nie musiałam walczyć o przetrwanie.

A przynajmniej nie sama.

_______

❤️

Give me one reason [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz