60

2.1K 193 47
                                    


GABRIEL

– Dokąd jeszcze chciałabyś pójść? – Przykucam przed Amber, by wytrzeć jej policzek z resztek marmolady, którą umorusała się, jedząc pączka.

Pięciolatka przygryza opuszkę kciuka ozdobionego w świecący w ciemnościach pierścionek z przerośniętym motylem. Teraz cała jest niczym wróżka z bajki, ale dziwnym trafem wybiera sobie do zwiedzania najbardziej niebezpieczne i mroczne atrakcje w lunaparku.

– Na huśtawki. – Buja się na piętach, sprawiając, że falbany na jej sukience podskakują, jak gdyby ukrył się pod nią jakiś mały potwór.

– Które? – pytam.

Mały palec natychmiast wskazuje upatrzoną zdobycz.

– Te.

Ja pierdolę.

Gdy podążam za jej wzrokiem, moje oczy trafiają na dwie gigantyczne huśtawki zawieszone nad ziemią jakieś... jakieś od chuja metrów. Na dodatek obie bujają się tak zamaszyście i gwałtownie, że za każdym razem niemal zataczają salto nad zabezpieczającą je poręczą. Przypominają dwa huśtające się naprzemiennie młoty.

– Te? – powtarzam z niedowierzaniem.

Bo tak się składa, że właśnie wracamy z diabelskiego młyna, którego dziewczynki w jej wieku powinny się raczej... panicznie bać.

– Tak! Te! To muszą być te! – Amber podskakuje podekscytowana. – Inne są dla małych dzieci.

– No tak, faktycznie. Zapomniałem. – Zduszam w sobie potrzebę roześmiania się. – No to chodźmy.

Skoro moja siostra odziedziczyła po mnie uwielbienie do adrenaliny...

Ujmuję ją za dłoń i prowadzę do wybranej przez nią atrakcji.

– Znowu musimy czekać w takiej długiej kolejce?

Zdaje się, że niecierpliwość też ma po mnie.

– Niestety.

A kolejka ciągnie się w nieskończoność. Ludzie przed nami brzęczą jak rój jakiś hałaśliwych pieprzonych owadów.

– Nudzę się.

– Jeszcze się w niej nie ustawiliśmy.

Amber wznosi na mnie oczy.

– No właśnie, a ja już się nudzę.

Rozglądam się w mroku nocy, który w lunaparku rozświetla milion kolorowych światełek. Każdy elf, każdy, duch, każdy bajkowy miś jest nimi oblepiony, bo przecież cholernie łatwo byłoby przeoczyć stwora wielkości Hulka wyrastającego ci na drodze.

– W takim razie wybierz coś innego, a na te zabójcze huśtawki jeszcze wrócimy – proponuję.

Amber zastanawia się chwilę, przeskakując wzrokiem od atrakcji do atrakcji, a ja po cichu liczę, że być może teraz wybierze coś bardziej... przyziemnego. Chętnie przejechałbym się nawet na karuzeli kolorowych jednorożców stepujących w rytm jakiejś słodkiej do porzygania melodii. Poważnie.

– Tamto!

Nad jednym ze stoisk dostrzegam wielki kolorowy szyld wołający: ZŁAP SWOJĄ MASKOTKĘ.

Zabawa polegać ma na tym że tryliard różnych maskotek ustawionych na planszy co sekundę znika, chowając się w rozsianych na planszy dziurach, a twoim zdaniem jest... no złapać tego przeklętego pluszaka własnymi rękami. Jeśli uda ci się jakiegoś dopaść, jest twój jako zwycięskie trofeum.

Okej. Rozbrykane maskotki raczej nas nie uśmiercą.

– Poprosimy dwa – zwracam się do gościa sprzedającego bilety.

– Oba dla dorosłych – dodaje skrzat ledwo wyrastający zza lady.

Uśmiecham się i mrugam do faceta w czapeczce, na której siedzi koślawa małpa. Facet w mig rozpoznaje się w sytuacji i też posyła Amber uśmiech.

– Jasne że tak proszę pani. – Podaje nam nasze bilety. – Powodzenia na łowach.

Drugi facet pilnujący planszy z ruchomymi pluszakami objaśnia nam zasady i wręcza rękawice, które mają jeszcze bardziej utrudnić nam to komiczne zadanie. W końcu zerkam na moją małą siostrę.

– Gotowa? Zaczynamy na trzy – odliczam. – Raz...

– Trzy. – Amber klaszcze w dłonie napompowanymi rękawicami i rzuca się do walki z maskotkami.

Jej łapki poruszają się szybko, usiłując złapać każdą wynurzającą się z dziupli postać. Raz stara się dorwać psa, raz krokodyla, a raz krowę.

Ja oczywiście robię to samo, ale pluszowe skurwysyny chowają się naprawdę szybko. Gdy już wydaje mi się, że złapałem jakąś maskotkę, ta wymyka mi się z palców w ostatnim momencie.

– Szybciej – burczę do siebie pod nosem. – Szybciej.

– Wolniej! – krzyczy, Amber z groźnym grymasem.

No tak.

– Co za sukinsynstwo. – Pieprzony różowy pingwin ucieka mi z garści, nim zdążę zacisnąć palce na jego wypchanym watą gardle. W tle roznosi się znajomy chichot – Nie powtarzaj tego – ostrzegam.

Nie ma mowy, żeby pokonały mnie maskotki!

Kątem oka zauważam coś szokującego! Pięciolatka obok mnie właśnie wyrywa z jednej z dziupli ośmiornice z mackami we wszystkich barwach tęczy!

– Mam! – triumfuje, unosząc swojego pluszaka nad głowę.

Co jest, kurde? Czy ja właśnie przegrałem z dzieciakiem, wcale nie starając się dać mu fory?

– Brawo. Wygrałaś. – Czochram ją po włosach. – Ja odpadam. Poddaje się. – Robię krok w tył.

Mam zdecydowanie dość tej nierównej walki jeden na sto. W głowie mi się kręci od tych skaczących kolorów.

– Nie. Nie możesz, musisz wygrać maskotkę dla Stelli.

– Co?

******

Tym razem coś dla wielbicieli Amber. 60 rozdziałów za nami!😍 Czy nie wydaje Wam się, że trochę za bardzo pędzimy? 😂

Może przyhamujemy, czy chcecie następny? 😎

THE LOVE BETWEEN USOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz