#2 Powiedz "Zostań"

687 53 7
                                    

Gdy nadszedł koniec późnego świątecznego obiadu wstałem i jak zwykle bez słowa udałem się do swojego pokoju. Usiadłem na łóżku i poluzowałem ciasno zawiązany czarny krawat. Spojrzałem w lustro. Byłem całkiem przystojny - pomyślałem i od razu parsknąłem z rozpaczy śmiechem. Tak naprawdę wyglądałem jak jedno wielkie nieszczęście. Miałem czarne włosy kontrastujące z niebywale bladą cerą. Gdybym był kobietą pewnie uznaliby mnie za istne bóstwo o urodzie Królewny Śnieżki. Dokładnie tak – włosy jak heban i śnieżnobiała cera. Moje równie czarne jak włosy oczy lśniły w blasku lampy, a łzy odbijały się w sztucznym świetle, tak że mogłem policzyć każdą kroplę spływającą po moim policzku. Dotknąłem swoich włosów, aby roztargać je na wszystkie możliwe strony. Nie mogłem znieść ich widoku, gdy były tak przyklepane, jak tego chcieli rodzice. Każdy włosek dla nich musiał mieć swoje miejsce, tak jak każdy człowiek musiał mieć swoje ulokowanie w tym cholernym wszechświecie. Szkoda tylko, że ja takiego miejsca nie miałem. Zdjąłem krawat i rozpiąłem górny guzik koszuli. W końcu mogłem jakoś oddychać. Nienawidziłem tego galowego stroju. Nie miałem czasu jednak się przebierać, ba nie miałem nawet na to siły. Za chwilę miałem wyjść, zanim ci wszyscy ruszą szczęśliwi na pasterkę.

Głupi ludzie.

Wziąłem swoją ulubioną czarną torbę i zarzuciłem ją na ramię. Miałem tam wszystko co było mi wówczas potrzebne. Dzień wcześniej zapakowałem do niej gruby sznur, który zakupiłem w sklepie za rogiem. Oprócz niego w torbie znalazł się niewielki nożyk, paczka żyletek, bez której od pewnego czasu się nie ruszałem, kilka drobnych, granatowa chusta oraz parę innych drobiazgów wrzuconych bez ładu i składu jakiś czas temu. Rzuciłem ostatnie spojrzenie w kierunku lustra i powolnym krokiem ruszyłem w stronę drzwi. Ręce zaczęły mi drżeć z podniecenia, a może bardziej ze strachu. W końcu nikt z nas nie jest tak mocny psychicznie, aby nie bać się śmierci i tego, co czeka nas po niej. Zgasiłem światło w przedpokoju i wyszedłem na dwór. Zimny powiew wiatru przyjemnie połaskotał moją twarz.

Nikt się nawet nie zorientował, że wyszedłem – pomyślałem. W sumie było im to zapewne obojętne. Mi w sumie też, przynajmniej tak się oszukiwałem. Tak naprawdę, w głębi serca liczyłem, że ktoś za mną wybiegnie, krzyknie, poprosi mnie, żebym się zatrzymał, powie że wszystko będzie dobrze, przytuli mnie, pocieszy i zapewni, że bez względu na to co czuję, jaki jestem będę przez nich kochany i akceptowany.

Dałem im szansę. Szedłem najwolniej jak tylko potrafiłem. Przemierzyłem tych kilkanaście metrów od drzwi do furtki w ponad piętnaście minut. Z każdym krokiem czułem coraz większy ból, a łzy spływały mi już nie tylko po policzkach. Czułem je na swoim podbródku, spływające w dół mojego ciała. Otworzyłem kluczem bramę i uważnie przyjrzałem się miejscu, w którym spędziłem wszystkie te lata mojego życia. Latarnia oświetlała część grafitowego budynku, który wydobywał ze mnie masę wspomnień. Po prawej stronie widniała ceglasta tabliczka z nazwą ulicy i numerem domu. Nad nią wisiała maleńka lampka, której nikt od dawna nie zapalał.

-Jej blask zgasł kilka lat temu, tak jak mój – pomyślałem. Uznałem wówczas ją jako mój mały symbol; symbol mojego życia. Czułem się jak nigdy wcześniej, zupełnie inaczej, tak jakby nic mi już nie groziło.

Tak bardzo zapragnąłem zabrać tę lampę ze sobą. Odbiło mi, ale wiedziałem, że nie mogę się dalej ruszyć bez niej. Wisiała na wysokości około dwóch metrów. Nie mogło mi sprawić większych problemów zdjęcie jej ze ściany. Podsunąłem drewniany fotel ogrodowy i stanąłem na nim. Nie musiałem się wiele wysilać, podważyłem obudowę i odkręciłem kilka śrubek za pomocą nożyka. Przetarłem ją z kurzu mankietem marynarki i ujrzałem niewielki napis na jej obudowie. To było tylko jedno słowo - CrindoNie wiedziałem co może ono oznaczać. Z całą pewnością to nie mogła być nazwa firmy. W końcu wszystko to, co znajdowało się w naszym ogrodzie pochodziło z fabryki Polin - Qdu produkującej wyposażenia ogrodowe, na które mogli sobie pozwolić tylko ci najbogatsi. Oczywiście moi rodzice byli niezwykle dumni, że jako jedyni na ulicy, a może i w całej dzielnicy posiadali tak ekskluzywne dekoracje ogrodowe. Lampka ta wyglądała jednak nie tak okazale, jak wszystko co ją otaczało. Umocniło mnie to w przekonaniu, że może czuć się ona równie rozgoryczona i nieszczęśliwa wśród tej całej perfekcyjności innych przedmiotów,  jak ja wokół doskonałej części ludzkości mieszkającej ze mną pod jednym dachem. Przyjrzałem się z rozczuleniem białej lampce i włożyłem ją ostrożnie do torby.

Ponownie zrobiłem kilka kroków w kierunku bramy, tym razem już wychodząc poza posesję. Nie chciałem już się zatrzymywać i przeżywać kolejnych uniesień i rozczuleń patrząc na rodzinny dom, tak perfekcyjny, a zarazem tak daleki od mojego wyobrażenia ideału. Ruszyłem dalej ulicą. Jak na Boże Narodzenia było całkiem ciepło. Znowu nie spadł śnieg, a jedyny urok zapewniały kolorowe lampki mieniące się na prawie każdym drzewku. Przeszedłem kilkadziesiąt metrów dalej tak, że minąłem już całe domostwo rodziców. Poczułem się taki wolny, wolny jak nigdy wcześniej. Udzielała mi się ta dobra aura. Szedłem coraz szczęśliwszy, a zarazem coraz bardziej zapłakany. Torba wżynała mi się w nieumięśnione ramię na tyle mocno, że zdecydowałem się przełożyć ją na drugą stronę. Zatrzymałem się, gdyż nie okazało się to takie proste przez łzy,  które w szaleńczej ilości napływały mi ciurkiem do oczu. Otarłem je brudnym mankietem marynarki i podniosłem w międzyczasie wzrok. Ujrzałem Świętego Mikołaja wychodzącego z pobliskiego domu. Stanął przed nim, a nasze spojrzenia się spotkały. Wesoło mi pomachał i krzyknął „Wesołych Świąt!". Nie zareagowałem, ale mężczyzna nic sobie z tego nie zrobił. Odwrócił się na dźwięk otwieranych zza niego drzwi. Wyszła z nich piękna kobieta i uśmiechnęła się do Mikołaja. Stałem tak i przyglądałem się ich rozmowie nie mogąc jednak nic usłyszeć. Zamienili kilka słów i przyjaźnie się objęli. Święty odwrócił się wesoło, a za sobą usłyszał kilka słów podziękowania od kobiety, która po chwili zniknęła w drzwiach. Chwilę jeszcze tak stałem zupełnie zapominając, co tam robiłem i dokąd się wybierałem. Otrząsnąłem się, poprawiłem torbę, przypomniałem sobie o celu mojej podróży i ruszyłem dalej.


* To już drugi rozdział! Mam nadzieję, że był lepszy od poprzedniego i, że będzie gorszy od kolejnego ;) Dziękuję za dotrwanie do końca tej części. Komentujcie, gwiazdkujcie,  udostępniajcie znajomym ;D 


Narysuj Śmierć - Ukończone - DAJĄCE DO MYŚLENIAWhere stories live. Discover now