10 - Jak to zakończono

1.3K 128 22
                                    

- Patrz na mnie! Zrób to dla mnie! - krzyczysz. Masz łzy w oczach, ręka Ci się trzęsie, głos Ci się łamie. Patrzę na Ciebie, o dziwo jestem spokojny i próbuję nie uwierzyć w to, co aktualnie rozgrywa się na moich oczach.

- Co mam zrobić? - pytam. Patrzę dalej w Twoje oczy, staram się, bo jesteś jedynie sylwetką w oddali, ale Twoje oczy błyszczą od łez.

- Ta rozmowa... to mój list. Ludzie zostawiają listy.

Jaki list? Co Ty wyprawiasz? To jakaś zabawa? Może jedynie próbujesz mnie wrobić, mogłeś zrobić zakład. Wiesz przecież, że to nie jest odpowiednia pora na tego typu zabawę. Jest niebezpiecznie, Moriarty Ci przecież groził. Grozi. Pogrywa z Tobą, a Ty po prostu na to pozwalasz.

- Kiedy?

Głos masz sztywny, niemal pewny, z pewną dozą smutku.

- Żegnaj, John.

- Nie, nie...

Próbuję coś jeszcze Ci powiedzieć, ale już nie słuchasz. Dalej gapisz się na mnie, jakby z tęsknotą i poczuciem winy. Przecież tego nie odczuwasz, jesteś socjopatą. Wszystko znasz z definicji, podręczników i podsłuchanych rozmów. Ale widzę to. TE EMOCJE.

Odrzucasz telefon.

Patrzę to na swoją komórkę, to na Ciebie. Zaczynam się drzeć. Krzyczę Twoje imię, chcę, żebyś to przerwał, żebyś po prostu zszedł na ziemię, do mnie, z tym swoim irytującym uśmiechem i powiedział „A nie mówiłem?". Chcę, żebyś raz nie mówił niczego na poważnie. Chcę, żebyś raz sobie ze mnie zażartował.

Niestety, nawet teraz jesteś śmiertelnie poważny, bo stawiasz jeden krok w przód i spadasz.

Lecisz. Jak ptak. Ale nie do przodu, tylko w dół.

Jak bezradny pisklak.

Lecisz, lecisz, a ja stoję bezradny. Chcę, żebyś przestał, żebyś się zatrzymał, po prostu zawisł w powietrzu. To wydaje się złe, tak naprawdę złe, bo Ty nigdy nie chciałeś być ofiarą. Zawsze to Ty nimi się zajmowałeś, zawsze to Ty rozwiązywałeś zagadkę ich śmierci.

Teraz Ty nią jesteś, zamieniłeś się miejscami.

Teraz nikt nie powie mi, dlaczego to zrobiłeś. Po co.

Dlaczego dalej lecisz, dlaczego akcja zwalnia, dlaczego każda klatka tego okropnego filmu jest wypalana na mojej siatkówce, dlaczego nigdy tego nie zapomnę.

Upadł ten wielki. Upadł najwspanialszy. Upadł Holmes.

Upadł z cholernego dachu szpitala świętego Bartłomieja.

Upadasz, upadasz, upadasz.

Upadłeś.

Rozbiłeś się.

Biegnę, widzę Twoje ciało, mam ochotę stanąć.

Nie dowierzam.

W jednej chwili potrąca mnie rowerzysta, upadam gwałtownie na ziemię. Mam ochotę się skulić, ból jest okropny, aż zamykam oczy i próbuję wszystko zepchnąć gdzieś w dół siebie. Krzywię się. Przekręcam się na bok i widzę, że do Ciebie podbiegają ludzie - pielęgniarki, przechodnie. Wszyscy chcą sprawdzić, czy żyjesz, czy jest OK.

W uszach mi piszczy, mrużę oczy.

Krew. Mnóstwo krwi dookoła Twojej głowy. Widok zaczynają mi powoli zasłaniać ludzie.

Wstaję i gniewnym, żwawym krokiem idę w stronę grupy. W uszach dalej mi dzwoni, ale ignoruję to.

Muszę się tam dostać.

Natychmiast.

W głowie powtarzam jedno słowo - Twoje imię. Nie mogę przestać. Chyba z przerażenia, niedowierzania, tej całej sytuacji, która zdarzyła się na moich oczach.

Do widzenia, John.

"Przestań" - karcę się w myślach i idę, przepycham się między ludźmi.

- Jestem lekarzem, dajcie mi przejść! - Nie pozwalają mi przejść, więc powtarzam nieustannie. - To mój przyjaciel!

Próbuję do Ciebie dosięgnąć, ale dalej mnie powstrzymują.

Sprawdzają Ci puls na szyi, a ten lekarz, człowiek, kimkolwiek on jest, patrzy na mnie.

Chwytam nadgarstek, próbuję go złapać tak, abym mógł znaleźć odpowiednie miejsce do zmierzenia pulsu.

Nie ma

pulsu.

Zniknął.

Ktoś szarpie moją ręką, abym przestał, abym puścił.

Starają się mnie utrzymać na dystans, ale ja nie chcę, ja chcę się upewnić, że żyjesz, że to nie jest przypadek.

DAJCIE MI OBEJRZEĆ TWOJĄ SZYJĘ, CHCĘ JĄ DOTKNĄĆ.

Przyjeżdża wózek. Przekręcają Twoje ciało, Twoje włosy kleją się od krwi.

Twoja twarz. Twoja twarz.

Jezu, Twoja twarz.

Nie mogę patrzeć, ale dalej to robię. Ktoś przyciska mnie do chodnika, abym nie mógł wstać. Nie mogę przestać bezsensownie bełkotać. Z ust wychodzi mi tylko:

- To mój przyjaciel, to mój przyjaciel - powtarzam bez przerwy.

Przenoszą ciało na wózek i odjeżdżają. Zostawiają mnie z całą grupą i krwią na chodniku.

Wstaję chwiejnie i daję znać, że wszystko gra, że nic mi nie jest.

Kłamstwo.

Czas odejść. Ostatni raz spoglądam na krew i wychodzę z placu.

Ja tak nie mogę.

Ja już też skończyłem. Może nie w taki sam sposób jak ty, Sherlocku.

Chyba przestałem żyć.

Na pewno przestałem, bo wyrwałeś mi dziurę w piersi, kiedy tak po prostu na moich oczach...

Zakończyłeś nie tylko swoje życie. Moja część też umarła. Wraz z Tobą. Po prostu nadszedł koniec. Chyba zostałem człowiekiem bez duszy.

Wyżarłeś mi ją. Wczepiłeś się i nie chciałeś puścić. A gdy odszedłeś, zabrałeś ją ze sobą.

Koniec Ciebie, koniec mnie.

Wielki koniec.

Coming || SherlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz