XL.

666 74 3
                                    

Zack
Nie miałem nawet siły się odezwać. Po prostu stałem i patrzyłem, jak moja siostra odchodzi. Nie odwróciła się. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że obok mnie leży nieprzytomna Isis.
- Isis! - zacząłem nią potrząsać, żeby się wybudziła. - Isis, obudź się! Cholera - zakląłem, kiedy dziewczyna dalej leżała nieprzytomna. Niedobrze. Bardzo bardzo źle.
W dodatku zauważyłem hordę trupów, idącą w naszą stronę. Żebra dalej niesamowicie mnie bolały,  ale musiałem nas ratować. Zarzuciłem sobie dziewczynę na plecy i zaczęłem powoli iść. Musiałem jakoś z powrotem dojść do naszej grupy.  Musiałem im wszystko opowiedzieć.
Nie mogłem myśleć o Niki, to za bardzo bolało. Powinien uwierzyć Isis, że mojej siostry już nie ma, że zginęła, tego dnia, kiedy nie wróciła do domu. Ale ja głupi,  miałem nadzieję,  że być może...
Zdałem sobie sprawę,  że zostałem sam. Moja rodzina umarła, a ja chyba razem z nią.
***
Niki
W sercu czułam ból. Nie wiedziałam,  co o tym wszystkim myśleć. Nie wiedziałam, czy w ogóle jeszcze jestem zdolna do myślenia. Kiedy spojrzałam w oczy Zacka, zobaczyłam w nich tak wiele emocji. Ulgę, że żyje i nic mi nie jest, radość z tego, że mnie widzi, nadzieję, że znowu będziemy razem, a później wszystko zniszczyłam. Jasne, nie miałam innego wyjścia, inaczej cały mój plan poszedłby na marne, ale oddałabym wszystko, żeby nie musieć patrzeć na niego później,  kiedy zdał sobie sprawę,  że niby go nie pamiętam.
A ja pamiętałam wszystko. Jak uczył mnie jeździć na rowerze, jak pomagał mi przy zadaniach z matmy, jak kłócił się ze mną,  kto pierwszy będzie oglądał program w telewizji.  Pamiętałam również wszystko po tym,  jak zaczęła się cała ta sprawa z apokalipsą. Jak mnie wspierał,  starał się mnie chronić,  wielokrotnie ratował mi życie. Nie dałabym rady wymienić wszystkiego tego, co Zack dla mnie zrobił.
A ja go zniszczyłam. Odebrałam mu nadzieję. I za to nienawidziłam siebie. Ale czy tak naprawdę miałam wyjście? 
***
3 dni później
- Zaczynamy - powiedziałam spokojnym i opanowanym głosem. To nie był ani czas ani miejsce na wątpliwości. Trzeba było działać.
- Prowadź nas do wolności Niki - Samara rzadko zwracała się do mnie moim imieniem, a to coś znaczyło,  skoro teraz postanowiła go użyć. Miałam nadzieję,  że jej nie zawiodę.
Poszłam do gabinetu Prezydent, tak jak było ustalone. Wszystko musiało grać jak w zegarku,  inaczej mogliśmy stracić życie. Nie wątpiłam,  że Prezydent nie zawaha się nas zabić. Trzeba było zatem, być bardzo ostrożnym.
Zapukałam i czekałam na zewnątrz, aż usłyszałam "wejść". Otworzyłam drzwi i poczułam, jak obraz miga mi przed oczami i zaczyna delikatnie blednąć. No nie teraz do cholery! Nie teraz!
Musiałam przyspieszyć swój plan, nie miałam wyjścia.
- Strażnik Will i doktor Samara proszą o przyjście, pani Prezydent - powiedziałam uprzejmym, ale pewnym głosem.
Kobieta popatrzyła na mnie troszkę podejrzliwie i uniosła jedną brew, jakby chciała tym gestem sprawić, żebym powiedziała, po co tak naprawdę do niej przyszłam.
Czekałam spokojnie, z rękami splecionymi z przodu. Moja postawa, którą miałam nadzieję udało mi się osiągnąć, miała wyrażać szacunek i absolutną nieszkodliwość. Istnieje w ogóle taka postawa? Jeśli potraficie sobie taką wyobrazić, to tak właśnie wyglądałam w tamtej chwili. Znaczy myślę, że tak miałam wyglądać, bo jak wyglądałam, to nie wiem.
- Dobrze Riley, gdzie mam się udać?
- Zaprowadzę panią. 
Wzrok znowu mi zamigotał i kolory zblakły do szarości i bieli. Byłam trochę (czytaj: bardzo) zaskoczona, ale starałam się nie dać po sobie nic poznać.
Czułam się tak, jakbym nagle oglądała czarną białą telewizję, która była rzeczywistością i mnie otaczała. Bardzo dziwne uczucie.
Modliłam się tylko, żebym po drodze całkowicie nie straciła wzroku, bo to równałoby się katastrofą.
Wyszłyśmy z jej gabinetu. Kobieta szła z podniesioną głową. Miała pewną siebie postawę, ale byłą również beztroska, która kryła się w jej gestach. Niczego nie przypuszczała. Dobrze, niech tak będzie tylko dalej.
Byłyśmy już przy drzwiach, kiedy podbiegł do nas jakiś zdyszany strażnik.
- Pani Prezydent, zarażeni przebili się przez mur.
- Jak to możliwe? - ryknęła na niego kobieta. W jednej chwili zrzuciła maskę spokoju.
- Było ich za dużo i nie daliśmy rady ich powstrzymać.
- To od czego wy tu jesteście? - Kiedy się nie denerwowała, wyglądała strasznie, ale teraz była przerażająca.
- Nie wiemy, co robić. Jest ich za dużo.
W tym momencie nasz plan całkowicie wziął w łeb, bo mój wzrok postanowił wyjechać sobie na wakacje. Bosko....wyczujcie ten sarkazm. Miałam ochotę się rozpłakać, albo zacząć śmiać, bo sytuacja była tak beznadziejna.
Nie wiedziałam , co się dzieje, ani co mam robić. Nie zakładałam możliwości utraty wzroku ani ewentualnego ataku zombie i to był błąd. Musiałam szybko myśleć.
- Pani Prezydent...- zaczęłam, ale nie dała mi skończyć. Słyszałam w jej głosie złość i zdenerwowanie.
- Cicho bądź dziewczyno! Mamy poważniejsze problemy. Za chwilę wszyscy możemy być martwi.
Nie mogłam odmówić jej racji, ale tak czy tak my i tak będziemy martwi, pomyślałam ponuro. Cóż...rzeczywistość jak zwykle nie spełniała naszych oczekiwań. Nawet chyba nie byłam rozczarowana, wiecie? Musiałam się uodpornić.
Myśl Niki myśl, jakby od tego zależało twoje życie...nie czekajcie...od tego zależało moje życie!
- Pani Prezydent - odezwałam się i spojrzałam (miałam nadzieję) w kierunku, gdzie stała. - Chyba wiem, jak powstrzymać umarłych - i przy okazji jak cię uśmiercić - dodałam w myślach.
- Kontynuuj - musiała ją zaintrygować moja mimika twarzy, na której pojawiła się ekscytacja nowym pomysłem. Na pewno wiecie, o jaką minę mi chodzi.
- Ma pani tylu ludzi, którzy wykonają każdy pani rozkaz, prawda?
- Tak - zawahała się lekko. - I co z tego?
- A co gdyby uczynić z nich żołnierzy?
Zdawałam sobie sprawę, że prawdopodobnie skazuję tych ludzi na śmierć, ale Odporni sobie poradzą, tak jak radzili sobie do tej pory, a reszta? Nie chciałam tego przyznać ze względu na Asha, ale mogło nie być już dla nich ratunku.
- To jest jakiś pomysł Riley - skomentowała.
- Strażniku - zwróciła się do chłopaka - wykonajcie polecenia tej dziewczyny. Dajcie ludziom powyżej osiemnastego roku broń, a dzieci ukryjcie w jakimś miejscu i pilnujcie ich.
- Ale proszę...
- Wykonać!
- Tak jest.
Usłyszałam szybkie kroki oddalającego się żołnierza.
Jeszcze nie dopadło mnie poczucie winy...właśnie, jeszcze. Gdybym wiedziała do czego doprowadziłam, nigdy nie pozwoliłabym swoim słowom wypłynąć na zewnątrz. Zdusiłabym je w sobie. Ale gdyby każdy wiedział, jakie konsekwencje będą miały jego decyzje, to może ludzie nie podejmowaliby ich tak pochopnie.

Nie do końca umarli IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz