•Dzień 6 "Zapach śmierci"•

284 47 9
                                    

Nigdy wcześniej nie widziałem tygrysa w baletkach, a znając życie, nigdy więcej nie zobaczę. Lekki stukot bucików na starej posadzce i miękko brzmiąca melodia nadawała występowi niespotykanej delikatności.

Nie spodziewałem się, że obudzę się w takim miejscu. Nie mogłem jednak zaprzeczyć, że występ Atsushiego był przepiękny. Podobało mi się to.

Zorientowałem się już bez zaskoczenia, że to on jest "tą osobą". Uśmiechał się słodko, gdy tylko na chwilę był obrócony w mą stronę.

Wszystko wydawało mi się takie spokojne... w porównaniu z sprzeczką z Chuuyą, walką z Akutagawą, a wcześniej z Kajim... trudno było oderwać się od tego piękna.

Kusiło mnie, by jednak tu zostać, ale podniosłem się. Z przemyśleń, bo na wstawanie z krzesła jeszcze nie czas.

Dopiero gdy inni podnieśli się by klaskać, potowarzyszyłem im. Uśmiechnąłem się do białowłosego, który zeskoczył ze sceny prosto w me ramiona.

Pewnie robił to nie pierwszy raz...

— To gdzie teraz, mój łabędziu? — zamruczałem pod nosem, zastanawiając się, czy nasza baletnica zorientuje się, że jest coś nie tak.

— Miałeś mnie tak nie nazywać... tam gdzie zawsze, do naszej kawiarenki. Będziesz mnie tak niósł?

Niezbyt go słuchałem, wiedziałem, że to nic dobrego nie przyniesie. Myślałem o Odasaku, o smaku alkoholu, który niegdyś razem piliśmy w Lupinie, o Senseiu, który zaczął pojawiać się z nami w okolicy Agencji, o czymkolwiek, co przypominało mi moje życie.

A przynajmniej tą piękniejszą część.

W ten sposób dotarłem z Atsushim w ramionach do kawiarenki, gdzie usiedliśmy w skrytym za roślinną osłoną kąciku i zamówiliśmy ulubione napoje. Miło było spędzić czas tak w ciszy i spokoju, ale wiedziałem, że im bardziej mi się tu podoba, tym trudniej będzie odejść.

Białowłosy opowiadał mi o tym, jak się denerwował przed występem, jak bał się, że nie uda mu się zaintrygować publiki, bo przecież były sławy o wiele większe od niego. Odpowiadałem mu półsłówkami, niechętnie.

Nie potrafiłem go wiarygodnie słuchać, ale chyba rozumiał, że jestem zmęczony. Tak przynajmniej uważałem. Tak mi się... wydawało.

— D-dazai, słuchasz mnie w ogóle? — jego głos był nieśmiały jak zawsze.

Uśmiechnąłem się lekko.

— Czyli nie. Wiem, że ładnie się uśmiechasz, ale gdy Cię nudzi to, o czym mówię, możesz mi powiedzieć. Nie obrażę się.

Pokręciłem głową, wiedząc, że słowa, które mógłbym mu powiedzieć, nie byłyby szczere.

— Idę do łazienki, zamów mi następne cappuccino, dobrze? — poprosił cicho.

Skinąłem głową i chwilę później poprosiłem o nią kelnerkę.

Atsushi wydał mi się taki... kruchy. Sprzeczne myśli podsuwały mi wiele jego słów, przez co znów dopadł mnie żal. Rozejrzałem się wokół, myśląc gorączkowo.

Powinienem stąd zniknąć, zanim on tu wróci.

To jest pewne.

Jeśli jeszcze raz spojrzałby w te jego ślepia, znów by mnie najdzie.

I nie odejdę w ogóle.

Wtem dostrzegłem wśrod roślin jedną z tych, o których niedawno czytałem.

Difenbachia.

Westchnąłem cicho, spoglądając, czy nikogo nie ma w pobliżu i zerwałem jeden z liści, łamiąc go w dłoniach i pozwalając, by sok skapnął do mojej filiżanki.

Wymieszałem to i wypiłem.

Nie smakowało zbyt dobrze, pewnie dlatego, że gryzło mnie sumienie.

Uśmiechnąłem się w stronę przechodzącego kelnera, po czym oparłem głowę na siedzeniu.

Powoli zaczynałem się dusić, ale nie przejmowałem się tym.

Próbowałem się nie przejmować.

Nie szło mi to za dobrze.

Spuściłem wzrok i pozwoliłem swojej głowie upaść na stolik.

Sumienie nadal gryzło.

14 dni [BSD]Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora