8. Nora Shannon (17 lat; Whites; Dwójka)

1K 50 0
                                    

Usłyszałam ciche szuranie po mojej lewej.
Natychmiast otworzyłam oczy. Jednak, jak się okazało, niepotrzebnie. To tylko jedna z trzech pokojówek w pałacu.

Spokojnie Nora.

- Niech Panienka jeszcze śpi - powiedziała. - Jest dopiero siódma nad ranem - dodała nieco zawstydzona tym, że mnie obudziła.
Spojrzałam na nią zaspanym, a mimo to bacznym wzrokiem.

- Nie umiem spać w czyjejś obecności. Jestem na to wyczulona - wyjaśniłam, patrząc kobiecie w oczy, na co ta pokiwała głową.

- Naprawdę nie chciałam Panienki obudzić, przepraszam. Ja... - Przerwałam jej gestem uniesionej dłoni.

- O której jest śniadanie? - zapytałam, przecierając oczy dłońmi.

- O dziesiątej, Panienko - odpowiedziała, zagryzając wargę.

- Możesz odejść - westchnęłam, przeciągle ziewając.

- Ale Panienko, kazano mi tu być, by pomóc Panience się odnaleźć... - zaprotestowała słabo, spuszczając wzrok.

- Jestem Dwójką. Nie potrzebuję niczyjej pomocy.

Przetarłam jeszcze twarz, po czym powoli wykopałam się spod kołdry i usiadłam na skraju łóżka. Mój wzrok mimowolnie powędrował za okno, gdzie świeciło słońce. Wstałam i podeszłam do balkonu.
Oparłam głowę o szybę, zamykając oczy.

To ta chwila. Jestem w pałacu i mogę wszystko.

Tkwiłam w tejże pozycji przez kilka minut, dopóki pokojówka nie zapytała się mnie czy wszystko w porządku. Otworzyłam gwałtownie oczy, nie zmieniając jednak pozycji.

Nadal nie mogę się przyzwyczaić.

- Pójdę się przejść - oświadczyłam, chwytając za szary szlafrok na krześle.

- Nie może, Panienka! Wszystkie macie stawić się na czas w jadalni! - zawołała Sophie. Stanęłam w miejscu, głęboko oddychając. Mam jeszcze całe trzy godziny. Poza tym nie jestem głupia, nie ominęłabym śniadania. Za kogo ona mnie ma?

- I tak mnie nie zatrzymasz - stwierdziłam, wzruszając ramionami. Nie mogła tego zrobić. I dobrze o tym wiedziała.
Założyłam jeszcze ciapy i wyszłam z pokoju. W holu panowała śmiertelna cisza. W sumie kto normalny wstaje o godzinie siódmej? Pokręciłam głową. Jedyne co zapamiętałam z wczorajszej wędrówki to drogę do jadalni oraz drzwi prowadzące do ogrodu. Uśmiechnęłam się pod nosem, a nogi same poniosły mnie w tamtym kierunku. Byłam przekonana, że przejście będzie niedostępne, a jednak myliłam się.Wystarczyło, że delikatnie popchnęłam szklane drzwi, a te się zaraz uchyliły. Weszłam w głąb, czując jak w górze unosi się rześkie powietrze. Uwielbiałam takie. Szłam przed siebie, zatrzymując się tu i ówdzie.  Wszystko było takie idealne. Czasem aż za idealne. Przerażające.

Zwiedziłam chyba każdy skrawek ogrodu, jaki był możliwy. Zatrzymałam się dopiero przy murze. Przekrzywiłam głowę, spoglądając i na niego. Obrzuciłam wszystko jeszcze raz wzrokiem i wróciłam do szarej bariery.

Labirynt.

Mnóstwo ścieżek, zakrętów, zakamarków... Całość przypominała labirynt. Miejsce bez wyjścia.

Jak można żyć w takim czymś? Zupełnie, jak jakaś klatka.

Odwróciłam się, czując na sobie czyjś wzrok. Nie musiałam się wysilić, by ujrzeć stojącą w oknie Sophie. Wymachiwała dłonią w moją stronę, robiła to tak gwałtownie, jakby chodziło o coś ważnego.

Przewróciłam oczami, ignorując kobietę.
Pokrótce kontynuowałam moją wędrówkę.

***

Książę do wzięciaWhere stories live. Discover now