20. Wychodzę!

1K 149 81
                                    

Zanim wreszcie postawiono go na nogi minęły całe cztery lata.

Kiedy o nich myślał automatycznie brało go na wymioty, jeszcze nigdy nie dostał takiego łomotu od kogokolwiek. Rehabilitanci choć serdeczni i mili podczas ćwiczeń zmieniali się w brutali nie do poznania.

Keitha Shadisa znienawidził od razu, wystarczyło na niego spojrzeć, żeby wiedzieć, że ten facet nie ma za grosz wyczucia i współczucia. Totalny tyran.

Skuteczny tyran jak się potem okazało. Nie traktował go jak lalki z porcelany, kazał codziennie po kilka godzin zapierdalać i nie marnować czasu na czcze rozmówki. I to tak naprawdę jedyna rzecz za którą Levi był mu wdzięczny.

Wiedział, że teraz kwestią kilku miesięcy jest powrót do pracy, znalezienie dla siebie mieszkania i normalne życie, którego przez ostatni czas nie miał. Chciał poczuć się jak osoba, którą nigdy nie dotknął żaden wypadek.

Osoba w pełni sił, zdrowa i całkowicie zdolna do normalnego funkcjonowania.

Wstał powoli od stolika i chwycił swój kij do nordic walkingu, podpierając się na nim jak tylko mógł. Czasem chodzenie z tym badylem działało mu na nerwy, bo praktycznie się z nim nie rozstawał.

Wszędzie razem jak para pieprzonych przyjaciół. Zacisnął ze złości zęby i odetchnął głośno, po chwili zbierając się w sobie i ruszając do wyjścia z kliniki. Na dzisiaj jego zabawa tutaj dobiegła końca. Wkładając w swój chód całą siłę jaką posiadał dotarł do postoju taksówek gdzie wybrał tą którą ostatnio zdarzało mu się jeździć cały czas.

Od kiedy przeprowadził się do Australii wszystko włącznie z jedzeniem czy zwykłą codziennością działało mu na nerwy. Pokój który wynajmował w Sydney na czas rehabilitacji był krótko mówiąc chujowy, jednakże.. lepsze to niż nic. Cieszył się, że ma gdzie mieszkać, że nie jest głodny i że ludzie garną się do tego, żeby mu pomóc.

Chociaż czasem naprawdę dostawał szału zadręczając się tym, że nie może wyjść do klubu, potańczyć czy nawet samemu przejść się po mieście. Przez to nachodziły go podłe myśli, żeby się poddać i wrócić do Japonii.

Bo w końcu co to za życie kiedy nie możesz w pełni z niego korzystać? Skarcił się od razu i wsiadł do samochodu, witając się z kierowcą oszczędnym uściskiem dłoni.

- To samo co zwykle? - spytał uprzejmie mężczyzna przekręcając kluczyk w stacyjce i uśmiechając się do zamyślonego Levi'a, który kiwnął jedynie głową wpatrując się w widoki za szybą.

- Prosto do domu.. - dodał smętnym tonem brunet, przymykając na chwilę oczy.

W czasie pobytu w Sydney zdarzało mu się rozdrapywać rany. Po ćwiczeniach wracał do pustego mieszkania, siadał na kanapie i najzwyczajniej w świecie zastanawiał się co słychać u reszty. Podejrzewał, że Hanji i Petra ze względu na to, że nie zjawił się na ślubie, miały do niego ogromny żal. Z drugiej strony powinny rozumieć, że przelot kosztował, a Levi nie był jakimś milionerem, żeby móc sobie pozwolić na luksusy.

Był jeszcze Erwin. Chwilami wydawało mu się, że blondyn cały czas jest obok, pilnując czy dobrze je, czy się wysypia.

I skłamałby mówiąc, że całkowicie się z tego wyleczył. To było z nim i prawdopodobnie będzie już zawsze.

Tak jak fakt, że po tym wszystkim co się wydarzyło nadal po cichu liczył, że może kiedyś jeszcze będzie dane im zwyczajnie ze sobą pogadać. Nie oskarżać się i nie rzucać pretensjami prosto w twarz.

Nie tędy droga.

Zmarszczył brwi i odetchnął starając się trzymać emocje na wodzy.

Nadchodził ten moment, kiedy zaczynał czuć się nic nie warty, jak porzucona przy śmietniku zabawka. Miał przed oczami twarz Mike Zachariasa, pewną siebie i wykrzywioną w podłym, pełnym kpiny wyrazie. Nie sądził, żeby nawet po tylu długich latach potrafili spojrzeć na siebie inaczej.

Łączyło ich jedno wspólne i drażliwe słowo - Erwin. Człowiek który od początku robił z siebie zatwardziałego przeciwnika gejów, potem latał między nimi i robił im wodę z mózgu. Oczywiście - bardzo bolało. Po pierwszym szoku, który minął znacznie szybiej niż sądził uważał że bez Smitha sobie nie poradzi, że jest bez niego nikim, bo to przecież on miał pomóc mu wrócić do stanu sprzed wypadku.

Oh jakże Smith się mylił.

Miał zamiar mu to udowodnić już niedługo, choćby przy okazji wizyty u Hanji i Petry. Specjalnie do niego pójdzie, specjalnie stanie przed nim sam i udowodni mu, że mimo wszystko bez niego.. jest kimś. Może nie kimś wyjątkowym i w pełni sprawnym, ale po prostu sobą. Pyskatym, dumnym i sarkastycznym.

Przecież takiego ponoć kochał go Smith.

Po uzyskaniu zgody od swojego lekarza prowadzącego poleciał kilka dni później do Japonii. Na krótko, bo jedynie na weekend, jednak to wystarczyło, by utrzeć chujowi nosa. Jemu i być może temu z kim się puszczał obecnie.

Najpierw jednak zajechał do Hanji, która o mało nie zabiła go w progu, gdy tylko otworzyła drzwi.

- PETRA, SZYKUJ WÓDKĘ I OGÓRKI! - ryknęła z kuchni, nadal ściskając wkurwionego Levi'a. Rudowłosa wyleciała z pokoju i rzuciła się do wesołego tulenia.

- Ja nie pije, debile. - powiedział szybko Ackermann, zerkając błagalnie na zadowoloną Petrę.

Nikt jednak nie był w tej chwili tak szczęśliwy jak Levi. W otoczeniu osób które go kochały i wspierały czuł się jak za dawnych czasów, gdy pracowali razem w policji.

I mimo, że tęsknił za tym wiedział, że musi odpuścić jeszcze na kilka lat.

Petra wniosła do salonu butelkę, kieliszki i miskę z ogórkami, po czym podreptała do Hanji, szeptając jej coś na ucho. Zoe wzruszyła ramionami, po czym podskoczyła na dźwięk domofonu.

- Jeszcze ktoś? - spytał Levi marszcząc brwi.

Chwilę później przekonał się, że tak.. jeszcze KTOŚ.

I need a doctor | Eruri ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz