8. Dziesięć tysięcy dróg do klęski

459 44 4
                                    

2010

James pewnym krokiem przemierzał kolejne korytarze, ignorując spojrzenia, które go odprowadzały. Mógł zrozumieć, że dla wielu nowych członków T.A.R.C.Z.Y. widok Zimowego Żołnierza przechodzącego koło ich biurka był czymś niecodziennym i nieco niepokojącym.

Zaczynało go to jednak mocno irytować. Minęło trzynaście lat, odkąd uciekł spod kontroli Hydry, a niektórzy nadal traktowali go tak, jakby w następnej sekundzie miał ich zabić. Jego reputacja go wyprzedzała, jak zwykle zresztą.

Zmrużył oczy na kolejną osobę, która stanęła mu na drodze i z lekkim rozbawieniem patrzył, jak natychmiast odskoczyła na bok. Dojrzał w końcu swój cel i zadowoleniem pokiwał do siebie głową. Zdążył w samą porę.

Bezszelestnie przysiadł na brzegu biurka i cierpliwie czekał.

Po kolejnych trzech szczękach zszywacza spojrzał na osobę siedzącą za biurkiem.

- Co tym razem wprawiło cię w ten nastrój? - zapytała Melinda May, odkładając ostatnie papiery na bok.

James skrzywił się lekko i powiódł wzrokiem po całym pomieszczeniu i jego pracownikach. Melinda pokiwała w zrozumieniu głową.

James spojrzał na swój zegarek, choć doskonale wiedział, która była godzina.

- Coś takiego, właśnie masz przerwę na lunch - powiedział z udawanym zaskoczeniem. - Masz coś przeciwko jeśli się dołączę?

Melinda uniosła jedną brew, nie będąc pod wrażeniem jego małego oszustwa, ale gestem dłoni dała mu znać, by poszedł razem z nią.

W stołówce oboje usiedli z dala od agentów i reszty pracowników. James przyglądał się jej chwilę, zastanawiając się, w którym momencie zdecydował, że powierzyłby Melindzie May swoje życie, bez chwili wahania.

To właśnie ona i jej drużyna została obciążona zadaniem odzyskania Zimowego Żołnierza, gdy pierwsze pogłoski o jego ucieczce spod macek Hydry doszły do uszów T.A.R.C.Z.Y.. Po tym była jedną z nielicznych, którzy nie bali się przebywać w jego towarzystwie i sama jej obecność pomogła mu bardziej, niż się spodziewał.

Pamiętał, jak ich relacja wzmocniła się po wydarzeniach w Bahrajnie, które tak bardzo ją zmieniły. Widział w jej oczach ten sam ból, z którym on również musiał żyć każdego dnia. Ból świadomości o tym, że odebrali życie dziecku.

To jak krzyczała, a jej ciosy w ich sparingu powoli traciły siłę, aż w końcu upadła na kolana płacząc, pozostanie w jego pamięci na bardzo długi czas.

James powrócił do rzeczywistości, gdy dwóch młodych agentów przeszło koło ich stolika, głośno rozmawiając.

- Nie chodzi tylko o to miejsce - zauważyła Melinda. - Gdyby tak było, już dawno wybłagałbyś Dyrektora o misję na drugim końcu świata.

James miał ochotę ciężko westchnąć i ledwo się przed tym powstrzymał. Czasami nie znosił, jak bardzo była spostrzegawcza.

- Wiesz jaki dziś dzień - powiedział cicho.

Melinda kiwnęła głową.

- Pozwolisz, żeby to zepsuło wszystko, na co pracowałeś? Ten dzień będzie się powtarzał co roku, bez względu na to, czy tu będziesz, czy nie. Równie dobrze możesz zacząć uczyć się to ignorować.

- Nie słyszałaś najnowszych wiadomości? James Barnes jest agentem tylko dzięki Hydrze - powiedział gorzko, odkładając widelec na stół.

Stracił cały apetyt. Kolejna rocznica dnia, w którym oddał się w ręce T.A.R.C.Z.Y. nigdy nie była przyjemnym wydarzeniem.

Melinda również odłożyła swój widelec i założyła ręce na stole, patrząc mu w oczy.

- Chcesz kształtować własną opinię na podstawie tego, co mówią inni? Proszę bardzo. Możesz zostać ich kukiełką, ale to i tak niczego nie zmieni. Te pogłoski i rozmowy nigdy nie znikną, nie z twoją przeszłością. Ale jesteś od tego lepszy. Hydra nie jest tym, co zrobiło z ciebie doskonałego agenta. Ty to zrobiłeś i ciężko na to pracowałeś - powiedziała stanowczym tonem.

James spojrzał na swoje dłonie. Wiedział, że Melinda miała rację i zazwyczaj nie pozwalał, by opinie innych aż tak na niego wpłynęły. Tego roku jednak coś nie pozwalało mu ich wyciszyć.
Melinda była jedyną osobą, która nie pozwoliła mu się nad sobą użalać, dlatego właśnie dlatego siedział z nią teraz przy stole.

- Więc sam stawiam się na drodze do porażki. To... nawet nie jest zaskakujące - zaśmiał się bez humoru.
- Wszystko, co robisz, może prowadzić do porażki. Ty decydujesz o tym, czy tak będzie, czy doprowadzi to do czegoś dobrego. Nie jesteś sumą błędów, które popełniłeś.

Tym razem to Melinda lekko westchnęła i złagodziła nieco swój ton.

- Wiem, że nie mówię tego często, ale patrzenie na to, jak opinie innych cię niszczą, naprawdę mnie martwi. Wycierpiałeś wystarczająco wiele, by pozwolić innym jeszcze do tego dodawać.

James spojrzał na nią i uśmiechnął się ciepło. Melinda kiwnęła głową i wróciła do swojego posiłku.

- A jak ty się czujesz? Miałaś ostatnio jakieś mordercze skłonności? - zapytał po chwili, śmiejąc się lekko.

- Mogę je zaraz mieć, jeśli chcesz - odpowiedziała, rzucając mu znaczące spojrzenie.

James pokiwał z rozbawieniem głową.

- Pytałem poważnie - powiedział po chwili. - Jak się czujesz?

Melinda milczała przez chwilę.

- Lepiej niż wczoraj - odpowiedziała w końcu.

- Myślisz czasem o powrocie do służby?

- Nie w najbliższej przyszłości, nie.

James skrzywił się lekko. Może to pytanie nie było najlepszym pomysłem. Wiedział, jak bardzo nie znosiła rozmów na ten temat. Melinda jednak ponownie go zaskoczyła.

- Jeśli zmienię zdanie, to dam ci znać.

I było to jedyne, czego potrzebował, by wiedzieć, że nie miała mu tego za złe. I że ich przyjaźń na tym nie ucierpiała.

How many seconds in eternityWhere stories live. Discover now