[wszystkie powtórzenia są celowe]
╰☆╮
– Upadłeś na głowę, synu. – Jungkook zaprzestał na moment pakowania do walizki kolejnej pary bawełnianych spodni. Przeniósł wzrok na swoją nadopiekuńczą matkę i głośno westchnął, widząc jak ta stoi w progu jego pokoju ze skrzyżowanymi ramionami i zmartwioną miną. Jak zawsze, to samo.
– To nie pierwszy raz, kiedy lecę w świat. Wyluzuj trochę – powiedział zmęczonym głosem, prędko powracając do pakowania. Kobiety te słowa wcale nie uspokoiły, ale przecież nie można jej winić za to, że najzwyczajniej w świecie bała się o swoje dziecko. Bo nawet jeśli Jungkook miał dwadzieścia jeden lat i co kilka miesięcy znikał, to dla Nayun wciąż był tylko małym chłopcem z króliczymi zębami i uroczym śmiechem. To nie tak, że Nayun mu nie ufała. Wręcz przeciwnie, ufała mu bezgranicznie i właśnie dlatego się bała.
– Ale Tanzania... – Kobieta wzięła głęboki oddech, w myślach już widząc te splamione krwią pyski lwów, jadowite węże, ludzi umierających na malarię, ebolę czy zwyczajne odwodnienie... Stop.
Nayun po prostu naoglądała się w życiu za dużo pierdół, co Jungkooka wcale nie dziwiło. Od zawsze w ich małym telewizorze leciały same programy informacyjne, w których nie mówi się o niczym więcej, jak o wypadkach, terrorystach, gwałcicielach i kataklizmach. A biedna kobieta niestety chłonęła to jak gąbka.
– Mamo, naprawdę. Nie masz się o co martwić. Nie będę mieszkał w lepiance, ani polował z dzidą na antylopy. Jadę do normalnego hotelu, byłem szczepiony na błonicę, dur brzuszny, polio, żółtaczkę... – wymieniał chłopak, patrząc jak zmarszczki na czole matki powoli znikają. To dobry znak, chyba trochę ją uspokoił.
– A tężec? Szczepiłeś się na tężec? – Jungkook skinął głową. – To dobrze, to bardzo dobrze... Och, a kupiłeś sobie moskitiery? Jezu, pamiętaj, żeby zamykać na noc okna i nie spać nago, bo byłbyś wtedy wielkim, zachęcającym kotletem, na którym będą ucztować te wszystkie moskity, pluskwiaki i tak dalej. – Nayun opadła na krzesło przy zagraconym biurku młodego mężczyzny i złapała się za głowę.
– Widzę, że obeznana jesteś – zaśmiał się czarnowłosy, kręcąc głową z widocznym rozbawieniem. Jungkook, choć znał Nayun całe życie, nie mógł wyjść z podziwu, jak ta drobna kobiecina o płowych włosach, upiętych zawsze w luźnego koka, bez przerwy go zaskakuje.
Nayun uśmiechnęła się na te słowa blado i wymamrotała coś pod nosem, czego on nie usłyszał.
– W każdym razie, jadę tylko robić ładne zdjęcia. Poza nimi nie przywiozę stamtąd nic więcej, ani eboli, ani słonia, ani zaciążonej murzynki – prychnął, na co kobieta przewróciła oczami i uderzyła się w czoło leżącą na biurku książką o safari.
– Jak mi obiecasz, że będziesz uważać i wrócisz do mnie cały i zdrowy, to przeżyję nawet tę zaciążoną murzynkę – westchnęła Nayun, a Jungkook przyłożył do piersi dłoń, wyprostował się jak żołnierz i pewnym głosem odpowiedział: "Obiecuję". – Ale masz do mnie dzwonić, jasne? Nawet jeśli za połączenia zapłacimy fortunę.
CZYTASZ
africa ﻬ taekook (one shot)
FanfictionJungkook naprawdę chciał tylko fotografować piękne zachody słońca na sawannie. Ale spotkał Taehyunga i wtedy zrozumiał, czym jest prawdziwe piękno. [ukończone] fluff&smut; +18; fajny klimacik; top!jk (#328 in fanfiction - 010218)