Pierwsze spotkanie 2

4.1K 116 8
                                    

Claude

Dzisiaj był twój pechowy dzień. Starałaś się jak mogłaś, ale nic ci nie wychodziło. W końcu twój panicz, zirytowany i przestraszony wizją swoich cennym kryształów lub porcelany zniszczonych w drobny mak wysłał cię, żebyś kupiła coś na kolację. Co prawda traktował cię nieco łagodniej niż resztę służby, bo w końcu byłaś jego najlepszą przyjaciółką, ale nie miał ochoty na utratę swojej cennej kolekcji, szczególnie dzisiaj. Niecały miesiąc temu na salony wszedł hrabia Alois Trancy i wywołał dość duże poruszenie. Jakby nie patrzeć prasa i cała arystokracja już dawno uznała go za martwego, a tu taka niespodzianka. Jako, że ojciec twojego panicza i hrabiego bardzo się przyjaźnili, twój pracodawca zaprosił młodzieńca na kolację do waszej rezydencji. Kucharz dał ci kartkę z produktami, które kupiłaś i właśnie z nimi szłaś, starając się nie wywrócić o własne nogi. Cóż, nie upadłaś, przynajmniej nie z własnej winy, bo wpadłaś na jakiegoś mężczyznę.

-Niech panienka wybaczy- mruknął nieznajomy, pomagając ci wstać.

-Nie, to ja pana przepraszam, od rana mam dwie lewe i to pożyczone- stwierdziłaś ze śmiechem i uniosłaś oczy, żeby spojrzeć na mężczyznę.

Zauważyłaś iskierki rozbawienia w jego oczach, które jeszcze bardziej zmieniały ich kolor. Były jakby złote z kilkoma cynamonowymi odbłyskami, które niezwykle ci się spodobały.

-Jeszcze raz przepraszam i do wiedzenia- mruknęłaś, otrzepując sukienkę.

-Oby.- Usłyszałaś kiedy tylko się odwróciłaś i skierowałaś uliczką w dół.
***

Twój pech na szczęście postanowił cię opuścić. Najwidoczniej stwierdził, że zrobienie z ciebie łamagi przed przystojnym jegomościem było wystarczające zabawne , żeby cię zostawić. Udało ci się więc nakryć do stołu bez zniszczenia drogiej porcelany i odetchnęłaś z ulgą. Poprawiłaś warkocz, idą do kuchni. Chwyciłaś tacę z herbatą, którą miałaś podać i o mało co jej nie upuściłaś. Za hrabią stał jego lokaj. Tajemniczy jegomość ze złocistymi oczami.

Grell

Znowu dopadł cię atak kaszlu. Zgięłaś się w pół. Nawet nie miałaś jak zasłonić ust, bo w dłoniach trzymałaś gruby sznur. I tak miałaś umrzeć. Nie było dla ciebie żadnej nadziei. Czym, więc było samobójstwo? Jedynie skróceniem męki, przyśpieszeniem nieuniknionego. Zresztą, tak przynajmniej twoi rodzice nie będą musieli wydawać tyle pieniędzy na jedzenie i ubrania. Pogrzeb trochę kosztował, ale był na pewno tańszy niż twoje miesięczne wyżywienie oraz opłata za twą nauczycielkę. Nigdy nie narzekałaś z siostrami na biedę, ale nie był to też dostatek. Zresztą sznur już miałaś przygotowany, więc zawiesiłaś go pod sufitem i niepewnie stanęłaś na krzesełku. Nie chciałaś tego robić. Kochałaś swoją matkę ojca i dwie siostry, ale w końcu gruźlica by cię zamordowała, dużo wolniej, boleśniej. Nie miałaś więc wyboru. Nałożyłaś pętlę i tak stałaś. W końcu jednak podskoczyłaś, kopiąc w krzesełko.

***
-(Twoje imię i nazwisko)?- Wysoki rudzielec spojrzał na ciebie pytająco, a ty odskoczyłaś.

-Ale jak, przecież się zabiłam- wyjąkałaś cicho, dotykając swojej szyi z niedowierzaniem.

-Tak i właśnie, dlatego zostałaś shinigami- powiedział wesoło mężczyzna, uśmiechając się do ciebie, ukazując przy tym dość ciekawe, trójkątne ząbki.

-Że czym?- spytałaś zszokowana, spoglądając na mężczyznę ze zdziwieniem.
Ten jedynie zachichotał.

-Wiesz, że przekomicznie wyglądasz?- Roześmiał się. -Aż szkoda, że Sebastian ukradł mi aparat- rzucił ponuro mężczyzna. -Choć z drugiej strony nie mogę się na niego gniewać, jest zbyt piękny- uśmiechnął się rozmarzony.
-Kim jest shinigami?- Spytałaś mrużąc oczy, bo nie miałaś zamiaru komentować wypowiedzi przedmówcy.

-Osobą, która zabiera martwym dusze- powiedział mężczyzna. Ja jestem Grell Sutcliff- uśmiechnął się słodko

William
Twój brat, promyczek szczęścia w tym ponurnym świecie zgasł. Umarł, a ty ze łzami w oczach przytulałaś go do siebie, błagając żeby to był jedynie sen, iluzja. Niestety, twój jedyny krewny zmarł. Chłopczyk zostawił cię samą. Mieszkaliście w domu dziecka, aż nie dorosłaś, wtedy oboje trafiliście do przytułku. Jaki sens miała dalsza egzystencja w tym pustym świecie? Chyba żaden, bo bez twojej iskierki szczęścia czułaś się rozdarta.

***

Srebrzysta tarcza księżyca malowała się w ciemności wód Tamizy. Mrok owijał cię jak koc, ale jeszcze nie pochłonął. Dopiero miałaś zrobić ostateczny krok, gdy poczułaś męskie ramię owijając się wokół twojej tali. Nieznajomy przycisnął cię do siebie.

-Nie mam ciebie w moim dzienniczku dusz i wolę, żeby tak zostało- mruknął mężczyzna.

Otworzyłaś oczy, aby spojrzeć na nieznajomego, który cię uratował. Od razu urzekło cię jego skupienie i zielone oczy. Jegomość posadził cię na chodniku.

-I nie próbuj tego robić- powiedział poważnie mężczyzna, a potem w dosłownie kilka sekund zniknął.

Ronald

Niby nie powinnaś pamiętać niczego z czasów kiedy mieszkałaś w Indiach, ale w głowie wciąż pozostawało jedno wspomnienie. Co prawda ciotka i wuj próbowali ci wytłumaczyć, że to tylko twoja wybujała wyobraźnia, a ty dla świętego spokoju przyznałaś im rację. Jednakże to nadal pozostawało i było prawdą. Zawzięcie w to wierzyłaś. Pamiętałaś każdy szczegół, więc jakim cudem mógł to być jedynie sen?

Powietrze było suche i ciepłe. Jego drobinki nie poruszały się przez co zrobiło ci się jeszcze gorącej. Leżałaś w łóżeczku, odrzucając kołdrę. Wstałaś, zaciskając palce na szczebelkach. Mamusi nie było, taty tak samo. Zresztą bardzo rzadko go widziałaś. Nagle mignęła ci blond czupryna.

-Tata!- Pisnęłaś wyciągając rączki.

Zdziwiona zauważyłaś, że to nie on. Twój tatuś miał oczy jak niebo, nie trawa. Zdziwiona przekrzywiłaś główkę.

-Biedna kruszynka- mruknął mężczyzna podchodząc do ciebie.

Poczochrał cię po włoskach i uśmiechnął się.

-Jestem (Twoje imię)- powiedziałaś cicho, uważnie przypatrując się mężczyźnie.- A pan?

-Ronald- blondyn spojrzał na ciebie z pewnym smutkiem w oczach, którego nie rozumiałaś.

Twoi rodzice razem z większością służby zmarli na cholerę. Nie zostali zamordowani, a zresztą nie przypuszczałaś tego blondyna o ich śmierć. Był przecież miły.
***
Uliczkę oświetlał jedynie blask latarni. Rozlewający się pomarańcz pokazywał ci brukowaną ulicę. Nagle usłyszałaś huk, obróciłaś się i poczułaś, że tracisz dech w piersi. Ten sam mężczyzna, byłaś pewna, że to on.

-Ronald- wykrztusiłaś, nie dbając o maniery.

Podniósł głowę, a potem uciekł...

Preferencje/Kuroshitsujiحيث تعيش القصص. اكتشف الآن