Rozdział 26

97 15 12
                                    

Oczekiwanie było najgorsze. Ciemność nocy otuliła roztrzęsione ciało zapłakanej Zeynep, siedzącej przed budynkiem szpitala. Chciała wejść razem z matką na salę operacyjną, asystować przy zabiegu, ale Azize widząc stan córki nie dopuściła młodej pielęgniarki do pomieszczenia. Dziewczyna została za drzwiami sali, wpatrując się pustym wzrokiem w białe podwoje oddzielające ją od jej ukochanego, który balansował na granicy życia i śmierci. Widziała jego ranę, ile krwi stracił, w jakim stanie przywieziono go do szpitala, wszystko wskazywało na najgorsze. Cevdet nie chcąc, aby ktokolwiek zobaczył Zeynep w tym stanie, szybko zabrał swoją pierworodną spod wejścia i pociągnął ją do jednego z gabinetów zabiegowych. Dziewczyna na nowo zaczęła płakać, łzy nieustannie moczyły jej zaczerwienione policzki.

-Tato, ja tam muszę wejść! Nie mogę zostawić Leona, muszę przy nim być! Daj mi tam wejść!

Krzyk dziewczyny zagłuszył mundur jej ojca, w który szatynka wtuliła zapłakaną twarz. Cevdet owinął swoje ramiona wokół roztrzęsionego ciała córki, starając się uspokoić jej płacz. Szeptał jej cicho do ucha, mając nadzieję, że uda mu się ukoić jej zszarpane nerwy. Zastanawiała go ta desperacja w jej głosie, to nieustanne błaganie, żeby choć na chwilę zobaczyć Leona. Wolał jednak nie roztrząsać tej sprawy, patrząc na kondycję swojego dziecka.

-Zeynep, skowronku, przestań płakać...no już...Zeynep, weź się w garść.

Ale ona nie słuchała. Choć po kilkunastu minutach jej łkanie ustało, dziewczyna wciąż cała się trzęsła. Kiedy była w stanie coś z siebie wydusić, zwróciła swój wzrok na ojca i posłała mu błagalne spojrzenie.

-Ja... muszę się dowiedzieć, co z Leonem, tato. Nie mogę oddychać, kiedy on tam leży, a ja nic nie mogę zrobić. Nie przeżyję, jeśli on się nie obudzi.

Cevdet zmarszczył czoło, spoglądając podejrzliwie na córkę.

-Zeynep, co mają znaczyć twoje słowa? Chcesz mi coś powiedzieć?

Szatynka zamilkła, jej niebieskie oczy zaszły mgłą. Przez chwilę po prostu patrzyła na ojca, jego ciepłe, acz stanowcze spojrzenie przywołało wiele wspomnień. Szczególnie jedno stanęło dziewczynie przed oczami.

*

-Mamo, zobacz! Tatuś wrócił! Tatuś wrócił do domu!

Radosny głos kilkuletniej Zeynep poniósł się z balkonu domu aż do kuchni na dolnym piętrze, gdzie Azize spokojnie zmywała naczynia. Kiedy usłyszała krzyk córki, omal nie upuściła trzymanego w dłoni talerza. Bez chwili zwłoki kobieta odłożyła naczynie i pospieszyła do drzwi, za którymi spodziewała się zobaczyć twarz ukochanego. Kiedy przekroczyła próg domu, oczy same napełniły się łzami radości, usta wygięły się w uśmiechu utkanym z czystej radości i ulgi.

-Mój kochany, Cevdet!

Błękitne tęczówki osmańskiego majora napotkały załzawione spojrzenie piwnych oczu ciemnowłosej, a jego twarz rozjaśnił taki sam uśmiech. Mężczyzna odstąpił od swojego wierzchowca i wyciągnąwszy przed siebie ramiona powoli podszedł do żony.

-Moja Azize...

Kobieta natychmiast wpadła w tak znajome objęcia ukochanego, wdychając znany jej zapach męża. Tyle miesięcy nie widziała go, nie trzymała go w swoich ramionach, czuła się jak pełna życia lilia, która wyrosła po środku pustyni i usycha dzień po dniu bez swojego życiodajnego źródła. Cevdet wtulił twarz w gęste włosy Azize, napawając się tak wytęsknioną obecnością swej ukochanej żony. Ileż to nocy śnił tylko o niej, ile razy widział jej anielskie lico w swoich snach. Spojrzenie tych ciemnych oczu podążało za nim gdziekolwiek poniosła go służba ojczyźnie. Czy to na ojczystych ziemiach, czy na terenie wroga, ona była przy nim. Amulet na jego szyi zawsze przypominał mu o rodzinie, która z nadzieją oczekiwała jego powrotu. Jego matka, ukochana żona i dwie córki, piękne jak gwiazdy na hebanowej tafli nocnego nieba. Nie umiał ocenić czy miłość do rodziny była silniejsza od oddania wobec ojczyzny, ale miał serce na tyle wielkie, by na równi kochać i rodzime ziemie, i najważniejsze kobiety jego życia.

Bursztynowa Lilia// Vatanim SensinWhere stories live. Discover now