[ CHAPTER 20 ]

879 91 70
                                    

[ THIRD PERSON POV ]

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

[ THIRD PERSON POV ]

GENDA NIE SPODZIEWAŁ SIĘ otrzymać wiadomości od [Imię], a co dopiero takiej, w której ta zaproponuje mu spotkanie. Gdy obudził się rano, był przekonany, że wciąż śpi. Wielokrotnie przemył twarz zimną wodą, jednak gdy propozycja dalej widniała na jego ekranie blokady, nie miał już wątpliwości.

Odblokowany telefon leżał spokojnie na skraju łóżka, podczas gdy Koujirou, ściskając biedną poduszkę, zastanawiał się, co odpisać. Zwykłe ❝tak❞ pewnie w zupełności by wystarczyło, ale w tamtym momencie jego mózg zdawał się odmówić współpracy. Normalnie pogadałby o tym z Sakumą, żeby się uspokoić, ale w obecnej sytuacji to wydawało się nie na miejscu.

— Kou, śniadanie gotowe! Długo masz zamiar spać?

Krzyk matki natychmiast przywrócił go do rzeczywistości. No, prawie, bo jasiek dalej pozostawał pod jego pachą, gdy udał się do kuchni. Kobieta nie skomentowała tego widoku. Postawiła talerze na stole i usiadła naprzeciwko syna.

— Mamo, wychodzę po południu. Wrócę wieczorem — obwieścił, biorąc łyk kawy. Czarnej, bez cukru, naturalnie.

— Co ma znaczyć ❝wychodzę❞? Gdzie, z kim? Myślisz, że tak po prostu cię puszczę? — oburzyła się.

— Miałem nadzieję, że o to nie zapytasz.

Jedno spojrzenie uświadomiło Gendzie, że lepiej się wycofać i po prostu przyznać, jaka jest prawda, zanim będzie za późno.

— Okej, okej... Jestem umówiony z koleżanką.

— Aha... Koleżanką. Teraz już wszystko rozumiem. Twoje dziwne zachowanie, wieczne chodzenie z głową w chmurach. Mój synek się zakochał!

Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, kobieta wzięła go w ramiona i mocno wyściskała. Czuł się zażenowany, ale mimo to pozwolił jej się chwilę ekscytować. Rzadko okazywał mamie uczucia, ale naprawdę ją kochał i doceniał jej ciężką pracę. Poza tym był pewien, że polubiłaby [Imię] i świetnie by się dogadały. Oczywiście było to tylko drobne, odległe marzenie. Ale kto zabroni mu marzyć, kiedy być może to będzie jedyną rzeczą, która mu pozostanie?

Koujirou nie pamiętał, ile czasu spędził na przegrzebywaniu swojej szafy w poszukiwaniu czystych, w miarę eleganckich (ale nie przesadnie) ubrań, o układaniu włosów już nie wspominając. Normalnie nie przejmował się takimi rzeczami. Nie to, że był brudasem, wbrew pozorom był bardzo czysty. Może nie tak pedantyczny, jak Sakuma, ale jednak. Po prostu zwykle chodził albo w stroju do ćwiczeń, albo w szkolnym mundurku. No i raczej nie codziennie próbował zaimponować ładnej dziewczynie.

Tymczasem stał tu, na przystanku, w koszuli, z bukietem białych kamelii, które, o ironio, w języku kwiatów oznaczały właśnie oczekiwanie. Nie wiedział do końca, dlaczego je wybrał. Chciał być oryginalny, to chyba było jedynym powodem. Odrobinę żałował tego pomysłu.

Kiedy autobus podjechał, Genda poczuł, jak jego serce zdawało się wzbijać coraz wyżej i wyżej, aż do gardła. Nie mógł przełknąć śliny ani wykrztusić choćby słowa. Ta cała ekscytacja porównywalna była do stanu przed śmiercią.

— Cześć, Genou!

Dziewczęca sylwetka podbiegła w jego stronę i rzuciła mu się na szyję. Na początku był lekko skołowany, toteż zastygł w miejscu, czując ciepło na policzkach. Facet, który się rumieni — chyba w życiu nie był bardziej zażenowany reakcją własnego organizmu. Nie mógł nic z tym zrobić, więc odwzajemnił przytulenie, krótkie, acz serdeczne.

— Jesteś gotowy na dzień pełen wrażeń? — spytała. Uśmiechała się szeroko, co rzecz jasna niezwykle podobało się już i tak oczarowanemu Koujirou.

— Zakładam, że odpowiedź, której ode mnie oczekujesz, brzmi tak? — zaśmiał się cicho, delikatnie głaszcząc ją po głowie.

— Cha cha, oczywiście!

— Wspominałaś coś o parku rozrywki?

To kompletnie nie było w stylu Gendy. Domy strachów, rollercoastery, głupawe gry z pluszakami jako nagrody. Ale skoro to miało uszczęśliwić [Imię], nie miał innego wyjścia.

Zaczęło się niewinnie, od tych dziwnych, elektrycznych samochodzików. Niby zwykła jazda, która wkrótce przerodziła się w prawdziwą wojnę. Trudno stwierdzić, ile razy [Nazwisko] wjechała w Koujirou. Następnie udali się na jedno ze stoisk, gdzie dostawało się piłkę i rzucało w butelki. Genda, pełen pewności siebie, rozbił wszystkie, tym samym wygrywając dla dziewczyny pluszaka panterę. W domu strachów było dość ciekawe, bo choć oboje się nie bali, na wszelki wypadek postanowili trzymać się za ręce, ot tak, żeby było raźniej. Później udali się na każdą możliwą kolejkę, zwieńczając swoje przeżycia dużą, różową watą cukrową.

Kiedy Koujirou myślał, że to już koniec zabawy, [Imię] chwyciła jego dłoń i pociągnęła go w kierunku diabelskiego młyna. Spojrzał na machinę z lekkim lękiem. Po obejrzeniu tak wielu horrorów spodziewał się jakiegoś wypadku, totalnej katastrofy, niżeli romantycznego oglądania panoramy miasta. Jednak co mógł zrobić? Jak odmówić komuś, kto podoba ci się tak bardzo, że aż zakładasz dla niego koszulę?

Wagonik powoli wzbijał się wyżej i wyżej. Brew Gendy delikatnie drgnęła, ale mimo to dalej dzielnie siedział, niewzruszony, z rękami założonymi na klatkę piersiową. [Nazwisko] wierciła się, zerkając to na jedną, to na drugą stronę i co jakiś czas wydając z siebie pełne podziwu westchnienia. Gdy byli już u szczytu, prędko złapała szatyna za rękaw i gorączkowo zaczęła go szarpać.

— Patrz Genou! Tam jest nasze gimnazjum! O, a tam ta restauracja z super dobrymi nudlami!

— Rzeczywiście. O, widziałaś, tam jest boisko nad rzeką.

Nim Koujirou się zorientował, również zaczął rozpoznawać znajome miejsca i zachwycać się, jak małe są z tej perspektywy. Oczy świeciły mu się jak dziecku, które dostało nową zabawkę. Nigdy nie przypuszczał, że tak przyziemne rzeczy mogą dawać radość. To był ten jeden raz, kiedy nie zastanawiał się, czy jest dostatecznie dobry. Czy nadąża. Po prostu czuł się lekki.

Czas rozstania nadszedł zdecydowanie zbyt szybko, przynajmniej dla jednej ze stron. Genda przyglądał się idącej obok dziewczynie. Trzymała w rękach wygraną przez niego maskotkę, przyciskając ją do piersi, jakby bała się, że ją zgubi. Widok ten mocno go rozczulił. Ostrożnie objął ją w talii, drugą rękę wkładając do kieszeni spodni. Chciał wyglądać na rozluźnionego.

— Genou, jak powinnam go nazwać? — spytała, wskazując na pluszaka panterę.

Otworzył szerzej oczy. Nigdy nie był dobry w wymyślaniu imion, nazw, czy innych takich. Zamyślił się, zabawnie marszcząc czoło.

— Może... King?

— King? — powtórzyła.

— No tak. W końcu to pantera.

— Hm... A zatem King! Zupełnie jak król bramkarzy Koujirou!

Genda chyba jeszcze nigdy w życiu nie był aż tak czerwony.

METEOR BOY  ➜ inazuma elevenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz