-Talent przyciągania pecha-

877 42 7
                                    

Ashelynn:

Obudziłam się tym razem planowo, to coś co trudno osiągnąć w moim wydaniu. Mama tym razem nie zrobiła kanapek, dziś musiała być wcześnie w pracy, więc się nie dziwię. Nie zrobiłam sobie śniadania, stwierdziłam, że przeżyję bez niego. Wciągnęłam na czarne spodnie a do tego szeroką szarą bluzę, czyli prawie jak zwykle. Zaczesałam lekko włosy i zrobiłam makijaż. Wyszłam z domu, ale tym razem z Josephem.

-Ogólnie to wczoraj dołączyłem do drużyny siatkarskiej w akademiku, przyda się trochę rozrywki, a ty co wczoraj robiłaś? - mówił gestykulując jakby to była sprawa, która bardzo mnie interesuje.

-Tak ogólnie.. to po szkole poszłam nad to jeziorko, wiesz o co chodzi. Oczywiście nie sama.. wzięłam ze sobą Lily, to moja nowa koleżanka. Porozmawiałyśmy sobie i takie tam, no wiesz. - trochę skłamałam, no prawda. Ale nie mogłam mu powiedzieć prawdy bo znając życie od razu by zaczął się martwić i wypytywać o szczegóły.

I właśnie rozmawiając o szkole do niej dotarliśmy, wchodząc do budynku rozdzieliliśmy się, ponieważ mieliśmy lekcję na dwóch końcach akademiku. Po drodze do klasy kurczowo obracałam się i rozglądałam, czy przypadkiem nikt za mną nie idzie lub czy ten.. właśnie wtedy zorientowałam się, że nawet nie wiem jak mój oprawca ma na imię. Usiadłam przed klasą a po chwili dołączył do mnie Jace z zadziornym uśmieszkiem na buzi.

-Witam i jak? udało C się odzyskać plecak? - zapytał lekko się podśmiewając.

-Super.. oprócz tego, że przecież musiałam wejść do męskiej szatni - powiedziałam rzucając mu spojrzenie, aby wiedział, że mógł to zrobić on.

-No hej! przecież Ci powiedziałem, że muszę iść do domu. Serio nie miałem wtedy na to czasu -tłumaczył się jak dziecko z błahego powodu.

-Zaczęłam się cicho śmiać - dobra, dobra. Wierze Ci i wybaczam, zaraz dzwonek - powiedziałam spoglądając na zegar nad drzwiami.

-No tak.. hm. Mam pomysł - lekko wykrzyknął.

-Cóż znowu ciekawego wymyśliłeś ? - odpowiedziałam miło. W sumie Jace nie był w moim typie co do chodzenia z nim, ale wydawał się być naprawdę fajnym człowiekiem. Myślę, że będzie z niego dobry przyjaciel, a do tego ten jego uśmiech, serio odrazu poprawia mi się chumor.

-A więc, po szkole ty i ja oraz najciekawsze rozmowy w pobliskiej kawiarni,co ty na to? Odrobię Ci ten plecak.

-W sumie  i tak nie miałam planów, niech Ci będzie - spoko, przynajmniej dziś spędzę dzień jak normalny człowiek, a nie jak.. ja.

Naszą rozmowę przerwał dzwonek. Przez wszystkie lekcje słuchałam uważnie wykładów, aby później nie musieć się uczyć w domu, bo i tak bym tego nie zrobiła. Na przerwach rozmawiałam z Jace'm lub Lily. Przez przerwy uważałam także, aby nie spotkać tego matoła. Widziałam go kilka razy z daleka, lecz znikałam , gdy tylko zbliżał się do mnie na zbyt bliską odległość. Lekcje zleciały mi dość szybko i byłam z tego zadowolona, bo miałam ochotę już napić się tej herbaty i porozmawiać sobie z kolegą, tak po prostu.


----------

Jace zaprowadził mnie do naprawdę przytulnej kawiarni, usiedliśmy przy jej oknie od ulicy, przy stoliku dwu osobowym. Zamówiłam moją ulubioną herbatę, on wziął kawę. Szczerze to za nią nie przepadałam, ale piłam wtedy, gdy nie chciałam spać a moje ciało ze mną nie współpracowało, przy czym moja twarz krzywiła się na wszystkie strony. Może po prostu nie umiem jej zaparzyć? trudno to określić.

-A więc skąd ogólnie jesteś?- zadawał mi różne pytania, pewnie chciał mnie lepiej poznać.

-Od zawsze mieszkałam na przedmieściach Nowego Yorku, ale moja mama rok temu, gdy w sumie otrząsnęła się po stracie.. męża stwierdziła, że chce się przeprowadzić. Aby wykasować niektóre nieprzyjemne wspomnienia a do tego miała tutaj lepszą pracę do zdobycia - opowiedziałam w skrócie.

-Hm.. męża. Czyli twojego taty, długo nie żyje? o ile mogę spytać - zapytał cicho.

-A, spokojnie. Możesz pytać  co chcesz, nawet o to. Jeśli można ta powiedzieć, przyzwyczaiłam się. Mój tata był dobrym człowiekiem, choć często wyjeżdżał w delegacje z pracy. Zmarł dwa lata temu gdy podczas burzy wracał do nas samochodem, na autostradzie wjechał w niego tir. Wiem, ze straszni to brzmi, tak serio to to było straszne. Ale trzeba było się do tego przyzwyczaić i tyle.

-O matko... to serio straszne, współczuję. Ale dobrze, że ty z mamą nauczyłyście się z tym żyć. Masz rodzeństwo? 

-Tak, mam o dwa lata starszego brata, nazywa się Josh, znaczy Joseph. Mogłeś go już zauważyć bo chodzi z nami do szkoły, podobno od wczoraj jest w drużynie siatkarzy.

- O, nawet bym nie przypuszczał. Powiedz mu, żeby uważał na Matthew'a - zaczął się śmiać- Bo wczoraj omal ciebie nie sprał, a jest przewodniczącym tych całych maniaków sportu.

No i patrzcie, już wiem jak ma na imię mój wróg. Nawet nie musiałam się o to nikogo wypytywać. Nie podoba mi się to, że będzie jakoś powiązany z moim bratem, ale uznajmy, że nic mu nie nagada. Oby, bo jeśli tak to..

-To, może teraz ty chcesz się dowiedzieć czegoś o mnie, ponieważ tylko ja Cię tak wypytuje. W sumie udzieliłaś mi zgody, ale nie będę taki - kontynuował chłopak.

- Szczerze to nie lubię się o nic wypytywać ludzi, a już trochę Cię poznałam, więc nie wiedzę takiej potrzeby- w sumie to już dość długo siedzieliśmy w tej kawiarni i już było ciemno więc stwierdziłam, że już pora wracać.

Rozstałam się z Jace'm jakieś dziesięć minut drogi od kawiarni, ruszył w stronę miasta, rzekomo tam mieszka. Oczywiście jak widać, moje szczęście się w tym momencie pojawia. Wiecie no, ja w samej bluzie i z plecakiem na ramionach, co mogłoby się stać wieczorem, gdy idę pieszo?

Dosłownie w minutę zaczęło lać jak z cebra a ja nawet nie miałam siły biec, bo nie nadążałam mrugać. Do domu miałam prawie pół godziny drogi, więc zapowiadało się ciekawie. Było mi strasznie zimno i co chwilę musiałam przecierać twarz, ponieważ deszcz był okropny. Nawet nie przejmowałam się plecakiem. Po dwudziestu minutach wchodziłam do parku, jaka byłam szczęśliwa, gdy weszłam pod drzewa a przez to deszcz nie rozpraszał się centralnie na mnie, tylko na liściach. Zaczęłam biec, bo było naprawdę zimno, ale naprawdę zimno. Chyba już nie mogło być gorzej.. a jednak. Moje szczęście do kwadratu. Biegłam tak szybko, a moje oczy były tak przewodnione deszczem, że nawet nie zauważyłam przechodnia na przeciw, oczywiście na niego wpadłam. Któż to mógł być? oczywiście Matthew. Przetarłam oczy i złapałam się za rękę, która mnie zabolała po uderzeniu, gdyż znalazła się pomiędzy mną a nim w czasie zderzenia. Chłopak także był cały mokry, spojrzałam mu w twarz i od razu się speszyłam. Pomyślałam, że miałam kaptur i może mnie nie poznał. Zaczęłam biec dalej nie oglądając się, ta cała sytuacja wbrew pozorom trwała naprawdę może z kilka sekund.

Weszłam do domu, oczywiście  nie obyło się bez rozmowy z mamą. Resztę dnia spędziłam typowo jak dla mnie, tylko że poszłam spać dość późno, bo oglądałam mój ulubiony serial.

-Miłość zabija-Where stories live. Discover now